czwartek, 29 listopada 2012

ZAKORKOWANY BLOG

Poranne dojeżdżanie do pracy autobusem odpuszczam, codzienne zwiedzanie Giszowca i Nikiszowca, jakkolwiek byłyby zajmujące, na dłuższą metę jest nie do przyjęcia. Z autobusowych powrotów pewnie też
w końcu będę musiała zrezygnować, w zakorkowanym mieście rozkład w okolicach godziny 16.00 jest tylko fikcją. 

Dzisiaj nowego miejsca pracy nie cierpię bardziej, niż zwykle. Moknę, oczywiście bez parasola, bezsensownie czekając na autobus, który nie przyjedzie. Książę-Wybawiciel nie na białym co prawda, ale na szarym koniu,
i to mechanicznym, po raz kolejny ratuje mnie z opresji. Uśmiecham się przez deszczowe krople, już jest dobrze.   


Gdzie ten czas, kiedy potrafiłam obudzić się o 6.00 rano, żeby w cichym spokoju śpiącego domu pisać, czytać, rysować, szyć, gotować, w zależności od tego, czym akurat żyłam. Rozmyślać, planować, marzyć, modlić się, medytować. Wstawać, a nie zwlekać się z łóżka. Kłaść się, a nie padać na poduszkę i natychmiast zasypiać.
Gdzie jestem tamta ja, której tak bardzo się chciało? Nie, to nie tak, że mi się nie chce. I pewnie nie chodzi nawet o czas, a przynajmniej nie zawsze. Ja po prostu od jakiegoś momentu u nie odnajduję w sobie tamtej energii. I dyscypliny, tej dyscypliny, o której zawsze mówił nam Maciek, a której tak bardzo uczy joga. Ostatnio nie mam jej nawet w pisaniu. I gdyby nie to, że pamięć, w przeciwieństwie do reszty, trzyma się całkiem nieźle, nie miałabym szans na retrospekcje, na odtworzenie emocji, które są już za mną. Bardzo chciałabym je tutaj przywołać, nie tylko po to, żeby zachować ciągłość, ale też dlatego, że szkoda mi myśli zapisywanych na tysiącu karteluszek, zdjęć, szkiców, które gdzieś tam są. Dlatego od dzisiaj ten blog będzie prowadzony dwutorowo. Na pierwszym miejscu, od góry, będą się pojawiać bieżące wpisy. Pod nimi, nad relacją z tureckich wakacji, nadpisywać będę sukcesywnie kolejne wrześniowe, październikowe i listopadowe dni. Aż w końcu będzie już tylko teraz, mam nadzieję.