czwartek, 31 stycznia 2013

RZECZ O UPCYKLINGU

Krzesło z papieru? Torebka z plandeki? Żyrandol z plastikowych nakrętek? A może płaszcz z ceraty?
Zero granic dla wyobraźni.
Klawisz, który wypadł z zepsutej klawiatury… przeczytana po wielokroć gazeta… szkło z okularów, których nikt już nie nosi… kaseta, której nagle nie ma na czym posłuchać … sukienka już dawno niemodna…
Rzeczy zapomniane, zniszczone, bezużyteczne, można by rzec – śmieci. Pozornie bezwartościowe. Pozornie, bo każda z nich może mieć więcej, niż jedno życie.
O tym, że rzeczy mają duszę, jestem przekonana nie od dziś. Tak wspaniale się złożyło, że Kilku Zapaleńców, którzy wierzą w to tak samo, jak ja, zaprosiło mnie do współpracy przy bardzo ciekawym projekcie.
Radość jest podwójna. Z jednej strony sam temat – upcykling – zjawisko absolutnie fascynujące, na każdej płaszczyźnie: sztuki, designu, ekologii, czy zwykłej, twórczej codzienności, bo coraz więcej "nowych wcieleń" rzeczy wokół nas. Z drugiej strony organizowanie imprezy, która, mamy nadzieję, znajdzie swoje stałe miejsce w festiwalowej przestrzeni nie tylko Katowic, to jest to, czym zawsze chciałam się zajmować.
Ponieważ wszystko jest na razie w fazie bardzo początkowej, więcej szczegółów nie zdradzę. Czeka nas kilka bardzo intensywnych miesięcy i bardzo cennych doświadczeń, na które już się cieszę.
Pomysły przychodzą do mnie jeden po drugim, inspiracje płyną zewsząd. Chwilowo w obu światach
realnym
i wirtualnym
jestem przede wszystkim tropicielem upcyklingu. Bardzo szybko można się tą ideą zarazić
i przewartościować zupełnie myślenie o kupowaniu, zastępowaniu jednych rzeczy drugimi, tak często bezrefleksyjnym i bezsensownym. Jeszcze bardziej docenić wartość przedmiotów oryginalnych, stworzonych z troską o tę naszą biedną planetę, której tak potrzeba oddechu. I samemu puścić wodze kreatywności, dać śmieciom szanse na drugie, piękniejsze wcielenia. 


Moje doniczki na zioła z puszek po warzywach



Lampa z butelki po piwie pomysłu A.

Olgi pudełka na akcesoria malarskie ze skrzynek po winie

środa, 30 stycznia 2013

DRUGI MÓZG

Sploty gwiaździste wyczuwalne notuje Profesor Powinna pani czasem rzucić jakimś talerzem o ścianę. Patrzy na mnie, jak zwykle dobrotliwie, zza okularów i mam wrażenie, że mówi całkiem serio. Tym razem przepisuje lekarstwa, choć bywały i recepty zupełnie niekonwencjonalne: "Musi się pani zakochać". Jak na współpracującą pacjentkę przystało, wzięłam to sobie do serca. Tak, układ pokarmowy to podobno nasz drugi mózg, wiem to aż za bardzo. A skoro o miłości – ta do jedzenia i dieta, jak dla mnie, całkowicie się wzajemnie wykluczają. Co zrobić, mus to mus. 
  I sport, dużo sportu – dodaje Pan Doktor Od Żołądkowych Histerii. Sam wybiera się właśnie na narty. 78 lat. Pozazdrościć albo raczej ruszyć tyłek i zadbać o siebie.  
– Bo kiedy będzie pani matką... – słyszę i uśmiecham się w duchu. Mój Alergolog i Mój Gastrolog bardziej są tego pewni, niż ja. Przyszłam z żołądkiem, wychodzę z głową pełną optymistycznych nastawień, coś w tych teoriach dwóch powiązanych ze sobą mózgów jednak jest. 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

CZAPKA-NIEZGUBKA

Przechodzić zimę bez zgubienia jakiejś części garderoby w moim przypadku graniczy z cudem. Choć, powtarzając za Marleną Dietrich, czasem udaje mi się być nie z tych kobiet roztrzepanych, co zawsze gubią rękawiczki, ale z tych uważnych, które zawsze jedną rękawiczkę przynoszą do domu. A drugą znajdują zupełnie przypadkiem, na przykład przycupniętą w posamochodowym błocie na skraju ulicy.
Od wczoraj mam już nie tylko rękawiczki-niezgubki, jak nazywa je A., ale i niezgubkową czapkę, co przez dwa dni leżała sobie spokojnie przykryta śniegiem na drodze z przystanku, jakby czekała na mnie. Czyli norma.
Mój weekend? Sheldon Cooper z Teorii wielkiego podrywu i jego „Czymże byłoby życie bez fanaberii?” Uwielbiam.  


A Beata Pawlikowska dzień za dniem stawia do pionu, daje do myślenia.

czwartek, 24 stycznia 2013

***


Moi Towarzysze wygnania na rubieże miasta śmieją się, że powinnam kupić sobie rakiety śnieżne albo narty biegówki i na nich pokonywać drogę do pracy. Może wtedy witałabym ich z uśmiechem, bez zadyszki
i narzekań na beznadziejność naszego położenia, najgorszego ze wszystkich dotychczasowych.
Choć z drugiej strony, w cywilizacji nie było jednak tyle piękna po drodze. 
Świat nadal ma kruchość szkła.

Z najlepszymi życzeniami dla dzisiejszej Solenizantki
 

środa, 23 stycznia 2013

LOVETHELIGHT.PL

Nie chciały napisać w taki sposób o sobie, zapewne przez wrodzoną skromność, która jednak nie obowiązuje, kiedy pisze się o kimś. Dlatego, Panie i Panowie, u Literatki dziś dwie niezwykłe Kobiety.
Niewiele jest osób, które tak, jak Olga, mają w oczach to "coś." Osób, które w ciucholandach, na bazarach, na internetowych aukcjach czują się jak ryby w wodzie i zawsze wyszukają tam jakąś perełkę, której nikt inny nie zauważy. Urządzają mieszkania przyjaciół i znajomych, bo potrafią jednym spojrzeniem ogarnąć całość, sprawić, że wszystko razem zagra tak, jak w duszach ich właścicieli. Olga ma to od zawsze. Duża w tym zasługa jej artystycznego domu, od kiedy go znam, kołysanego turkotem maszyny do szycia, w każdej nowej odsłonie twórczo pięknego, zarażającego dobrą, sprawczą energią. I pasją, bo tam się z pasją gotuje, z pasją urządza wnętrza, z pasją projektuje, szyje czy maluje.
 

Nie inaczej jest u Lindy. Wszyscy, którzy odwiedzają jej dom, wychodzą stamtąd, jak zaczarowani. 
A najchętniej zostaliby tam na zawsze. Nie widziałam nigdy przestrzeni tak przyjaznej do życia, tak inspirującej, tak dopracowanej w najmniejszym szczególe, tak kipiącej od pomysłów, które Lindzie nie kończą się nigdy. Pracująca mama dwójki dzieci, która jakimś cudem znajduje na to wszystko czas, jest moim guru. 
Kiedy spotkają się dwie tak artystyczne dusze to musi zaowocować czymś wyjątkowym. Wirtualny świat od niedawna jest bogatszy o nowy blog. Pod adresem lovethelight.pl dzieje się dużo pięknego.
Z radością zapraszam.
   
 

wtorek, 22 stycznia 2013

NIEDŹWIEDZIA MELANCHOLIA

Szarość. Burość. W takie dni chciałabym być niedźwiedziem, przespać tę mglistość, schowana w jakiejś gawrze, aż do samej wiosny. Póki co, jestem lustrzanym odbiciem tego, co za oknem.
Wczoraj Dzień Babci, dzisiaj Dziadka, smutno mi. Z początkiem stycznia minęły cztery lata, od kiedy nie ma już komu wysłać życzeń. Wszystkie nasze kartki Dziadek wystawiał za szybą segmentu, do tych dawniejszych dołączały nowe, zawsze mnie to wzruszało, jakie były dla niego ważne. Czasem takie drobne gesty mówią więcej niż słowa.
Zbyt szybko ich, kochanych, zabrakło. 


Olga mówi, że jej Babcia modli się o słońce, jest więc jakaś nadzieja. Porzucić chyba trzeba niedźwiedzie sny
i skoro świt zaklinać rzeczywistość jogicznym Powitaniem Słońca, do skutku.


poniedziałek, 21 stycznia 2013

JAK W BAJCE ANDERSENA

Nocą ulicami przejść musiała Królowa Śniegu. W jej oddechu samochody zamarzły na kość. Drapieżnie szczerzą soplowe kły. Próbujemy je okiełznać, przebijamy się przez zmrożone pancerze, jakbyśmy wykuwali przeręble.

Pod wieczór już całe miasto przypomina lodowe królestwo. W światłach latarni śnieg błyszczy jak lukier,
a drzewa wyglądają, jakby były ze szkła.
Marznąca mżawka całkowicie wyprowadza mnie z równowagi.

Fot. A.

niedziela, 20 stycznia 2013

NIE MA CZEGO ŁOWIĆ, SKOŃCZYŁO SIĘ

W sobotę wybrałyśmy się na zakupy. Gdzie te czasy, kiedy znajdowałyśmy w nich zwykłą, babską przyjemność... Nie ma czego łowić, skończyło się. Nie znalazłyśmy nic, co byłoby warte swojej ceny.
Kicz. Sztuczność. Tandeta. W jednym z ostatnich sklepów w geście rozpaczy kupiłyśmy sobie tradycyjnie takie same koszulki, tym razem z bohaterkami SATC, za dwa miesiące będą zapewne, jak ścierki do podłogi, tymczasem dały nam chwilowe pocieszenie. W jakim kierunku zmierza to wszystko?
Przypomina mi się sztruksowy żakiet naszej Mamy, w pięknym kolorze butelkowej zieleni, który nosiłam
w liceum. Idealnie odszyty, z polskiego domu mody, ze sztruksu w gatunku takim, jakiego nie widziałam już nigdy później. Takich rzeczy "po Mamie" było zresztą więcej, każda z nas ma w szafie jakąś bluzkę czy sweter, które po tylu latach ciągle wyglądają lepiej niż to, co wisi na sieciówkowych wieszakach.Tylko czy to aby jedynie o to chodzi? Może przesyt powoduje tęsknotę za tym, co proste, naturalne, a przede wszystkim – niepowtarzalne? Każe wrócić do dawnych lumpeksowych poszukiwań albo dać szansę niszowym sklepom
w internecie. Poszukać gdzie indziej, po prostu. 

Radość znalazłyśmy w czymś innym. W obiedzie z Rodzicami Olgi. W jej ziewającym komentowaniu kolejnej elektryzującej sztucznością kiecki, tak wymownie wyrażającym nasze nastawienie do tych zakupów.
W kolorowych, śmiesznie tanich błyskotkach – jednak chyba mamy w sobie jakieś znamiona kobiecości.
I w zabawnych drewnianych ptaszkach, z którymi przyszły do domu myśli o wiośnie.
W Liskowym serniku ze śliwką w czekoladzie, który chodził mi po głowie od dawna i powinien mieć na imię "Delicja". W rozmowach o kosmosie, o lataniu w snach i o śnieniu świadomym. W pierwszym kroku na drodze do spełnienia noworocznych "chceń"
chcemy mieć siebie zdecydowanie więcej i częściej. 

Coś czuję, że z tym spojrzeniem to ptaszysko będzie niezłym wsparciem dla budzika

piątek, 18 stycznia 2013

I LOVE NATURE


Dziwne... nie znam Ich właściwie, a jednak są mi jakoś bliscy. To pewnie przez tę miłość do drzew, które są Im budulcem, inspiracją, schronieniem, całym światem. Co piątek na Ich facebookowym profilu pojawia się kolejna fotografia samotnego drzewa, któremu postanowili towarzyszyć przez najbliższy rok. Co poniedziałek na Ich stronie – i love nature – nowe cuda z drewna. Dębową deseczkę „jak sprzed lat”, upolowałam niedawno. Piękna jest ta chropowata, pachnąca dymem niedoskonałość, o której piszą Daria i Jarek; obcowanie z przedmiotem o 100-letniej duszy – niezwykłe.
A Oni… Oni są jak odpowiedź na pytanie, co to znaczy nie bać się odważnych marzeń. Są uosobieniem schowanych głęboko, wcale nie rzadkich tęsknot za życiem najprostszym z możliwych, blisko nieba, słońca
i drzew. Mały domek w górach, w którym starocie darzy się atencją szczególną, szopa, w której tworzą, Miłość, Pasja i cztery Psy... Cały Wszechświat. Czy potrzeba czegoś więcej?

środa, 16 stycznia 2013

MAM APETYT NA... SHREKA

Siedem lat pracy za mną. Dzisiaj cieszę się tylko, że jest. Nic więcej. Spełnień szukam gdzie indziej. 

Czekoladowe grzeszki odkupiam zielonymi koktajlami. Shrekami zaraziła mnie Olga, dzisiaj przypomniały się znowu, chyba z tęsknoty za kolorem innym, niż szary i ze znużenia herbatą na milion sposobów. Przepis – banalnie prosty, smak – nieziemski, no i sama zdrowość. 
Bazą z reguły jest młody szpinak,a reszta to już totalny owocowy freestyle pt. Co jest akurat pod ręką. Moja ulubiona wersja to Shrek z ananasem i z bananem, zawsze dodaję jabłko, czasem pomarańczę. Kiwi nadaje piękny kolor i podkręca smak, ale chrzęści pestkowo między zębami. W przypadku truskawek walory kolorystyczne takiej mieszanki są odwrotnie proporcjonalne do tych smakowych, ale zawsze można przecież pić z zamkniętymi oczami. Imbir, natka pietruszki, miód do smaku – możliwości są nieograniczone.
Miksując, dla uzyskania odpowiedniej gęstości, dolewam wodę albo najlepiej olej lniany. I już. 
Dzisiaj szpinak częściowo zastąpiłam rukolą i to był strzał w dziesiątkę, cudna słodka ostrość zostaje na języku

poniedziałek, 14 stycznia 2013

MY I ONI

Przez ostatnie piętnaście minut, czekając na mój autobus powrotny do Katowic, za każdym razem mówimy sobie najwięcej. To są takie rozmowy, w których mnóstwo materiału już nie na miniatury tylko, ale na całe felietony z cyklu „Kobiecość-Męskość”. Nieustanne podobieństwo odkryć, doświadczeń i refleksji. Bywa, że słodko-gorzkich, widać Ktoś tam w górze bardzo dba o to, żeby nas nie zemdliło z nadmiaru szczęścia.
Dzisiaj o czasie. O granicach czasu, które dla Nas i dla Nich znaczą zupełnie co innego.
Dla nas to ten moment, kiedy uświadamiamy sobie, że możemy nie zdążyć z tym wszystkim, co miało być oczywistością albo co było marzeniem od zawsze. Że z rożnych względów mamy na to coraz mniej szans.   

Dla Nich przekroczenie granicy czasu uprawomocnia status quo na zawsze. Życiowe rewolucje, choćby nawet myśli o nich majaczyły na ciągle zbyt odległych horyzontach, za dużą są abstrakcją wobec przekonania, że tak jak jest, jest przecież dobrze.
Wieczni Fantaści, co niefrasobliwie bujają w obłokach, podczas gdy my z tą bolesną samoświadomością z każdym dniem coraz twardziej stąpamy po ziemi, nic dziwnego, że czasem tak trudno nam się spotkać.
  

niedziela, 13 stycznia 2013

MAŁA I MAŁY

Pewnie dziś byłoby tak, jak zazwyczaj – spotkania wyczekiwane miesiącami zawsze mijają zbyt szybko. Zaraz po tym, jak Marek pyta tradycyjnie już na dzień dobry, dlaczego u licha mieszkamy tak wysoko, czas rozpędza się nagle na łeb na szyję. Zaczynamy tęsknić właściwie już w momencie, kiedy otwieramy im drzwi i z radosnym dzikim wrzaskiem padamy sobie w ramiona. Tak, jakby obecność potęgowała tęsknotę, z całą mocą uświadamiała, co to byłaby za szczęśliwość mieć ich na odległość dwóch przystanków autobusowych.
Pewnie dziś byłoby tak, jak zazwyczaj, na krótką intensywną chwilę tylko, po której odfruwają i znowu przez kilka kolejnych miesięcy mamy tylko maile.
Ale tym razem przywieźli ze sobą film, który nie jest tylko podróżą sentymentalną, choć i owszem – między uśmiechami łza się w oku kręci niejedna. I nie jest tylko przypomnieniem miejsca, które przez trzy miesiące było moim domem, z wszystkimi smaczkami i klimatami Anglii w tle. Czytam to wszystko, jak zaproszenie do powrotu, na krótką chwilę wędrówki starymi drogami, które sfilmowali chyba wszystkie. Z małą premedytacją, tak czuję – wytoczyli najcięższe działo, teraz już nie ma wymówek i odkładania na wieczne później. A kiedy jeszcze pomyślę, ile czasu zajęło Im nagranie i złożenie tego wszystkiego w całość, to już po prostu muszę stanąć na głowie, znaczy – na pokładzie samolotu.
Moje ulubione zdjęcia to te przedwieczorne, kiedy na rozsłonecznionej trawie machają do nas ich cienie,
a potem biorą się za ręce i idą dalej. I bez cieni widać ich w każdej scenie, ujęciu, nawet w muzyce, którą wybrali nas ścieżkę dźwiękową.
Kochani, tym roku przybywamy, jakem Marita!

(Dla Niewtajemniczonych – tak nazywali mnie moi moi współpracownicy rodem z dalekich kontynentów). 

piątek, 11 stycznia 2013

A NIECH CIĘ CZAR PRYŚNIE!

Nowe na liście przywłaszczeń. Ulubione przekleństwo Michała Rusinka: „A niech cię czar pryśnie!” Cudne!
O tym, jak powstawała książeczka „Jak przeklinać. Poradnik dla dzieci” i o innych „Przekrętach pana Michała” w styczniowym Twoim Stylu.



 „360. Połączeni” Fernando Meirelles’a  – jak na to, że w niecałe dwie godziny byłam w pięciu miastach – od Londynu i Paryża, przez Wiedeń i Bratysławę, po Denver; jak na to, że opowiedziało się przez ten czas dziesięć powiązanych ze sobą, a jednak zupełnie osobnych historii, wyszłam z kina właściwie nieporuszona. Być może sprawił to sposób opowiadania, ale nie, są przecież takie przegadańce, które tłuką się echem w głowie jeszcze długo. Być może za dużo historii, żeby dotknąć naprawdę i mocno choć jednej z nich. Tak, powierzchowność to jest to, co nasuwa się przede wszystkim. Podobały mi się nieoczywistości, zaskakujące momenty, w których bohaterowie skręcali w zupełnie inną stronę niż się spodziewałam. Lubię myśleć o tym, jak się nawzajem warunkujemy i o milionach wariantów naszego bycia tutaj. Jedna decyzja, w prawo czy w lewo, jedna sekunda wcześniej czy później, jest taka scena w „Ciekawym przypadku Benjamina Buttona”, która pięknie to obrazuje.
I którą zapamiętałam tak, jak nie zapamiętam żadnej z wczorajszego filmu.


Panendoskop powinien być uznany za narzędzie tortur.
A niektórzy, wykształceni podobno ludzie, do listy szkoleń obowiązkowych powinni dopisać to z kultury osobistej. Z rozbudowanym modułem pt.: „Jak zachować się adekwatnie do sytuacji”.
To tyle w temacie wydarzeń ostatniego tygodnia.
I niech to wszystko moździerz utrze!

czwartek, 10 stycznia 2013

***

Klub Twórczego Pisania Marty Fox – wyskakuje na facebookowej tablicy informacja z Biblioteki Śląskiej.
Nie zastanawiając się, wysyłam mail z pytaniem o terminy spotkań. TYLKO pytanie, bez deklaracji, bez rezerwacji, nie ma we mnie jeszcze grama decyzji, tak mi się przynajmniej wydaje.
I przychodzi odpowiedź:
"Witam serdecznie, dziękujemy, zgłoszenie zostało przyjęte, o szczegółach będziemy informować pocztą elektroniczną po 20 lutego 2013 r."
Zgłoszenie???
A więc los zdecydował za mnie. Albo podświadomość. A może jedno i drugie. Nareszcie. 

wtorek, 8 stycznia 2013

KUKBUK

Cenię rzeczy proste – jest w prostocie jakaś wykwintność i, zwłaszcza dzisiaj, wyjątkowość zarazem.
Cenię sobie również każdą pierwszą chwilę z nową książką o gotowaniu.
KUKBUK jest książką szczególną, nie tylko z nazwy – skądinąd świetnej. Książką z gatunku takich, na które czeka się niecierpliwie, a kiedy wreszcie przyjdą, trudno powstrzymać się przed rozrywaniem paczki na środku ulicy, tak jak łatwo potem, już w domu, z każdą kolejną stroną coraz bardziej zapominać o zdjęciu z siebie czapki i płaszcza.
I jest KUKBUK z tych rzeczy wykwintnie prostych. Prostych, jak prosty i oczywisty jest podział dnia na śniadanie, obiad, kolację, wokół których organizuje się nasza codzienność i treść Magazynu. Prostych, jak przepisy z myślą o wszystkich, zachęcające łatwością wykonania, a jednocześnie tak niebanalnie rozpalające zmysły, jak receptura świątecznej nalewki pomarańczowo-kawowej Bartka Kieżuna. Prostych, jak genialnie prosto, w samą istotę rzeczy, trafia felieton Macieja Nowaka o ekofrajerach. I wreszcie – prostych  w formie, wyjątkowo przejrzystej graficznie, minimalistycznie szlachetnej, a jednocześnie zachwycająco zilustrowanej fotografiami. Takimi, jakie ja, światłoczuła, lubię najbardziej. 

Śniadania blogerek kulinarnych, a może bardziej ich konteksty, zdają się być tak bardzo znajome, słodko pachnie owsianka z brązowym cukrem i masłem, zupełnie, jak u Ani Włodarczyk.
I gęś rozłożona na części pierwsze, jak ta hodowana u znajomej gospodyni na naszą Wigilię, czym nieświadomie wpisaliśmy się w kulinarną modę, którą analizuje Agata Wojda.
Max Cegielski wzbudza na nowo apetyt na Turcję i jak pięknie jednym zdaniem przechyla wiecznie wahającą się szalę zdrowe jedzenie vs kulinarny hedonizm, na stronę tego drugiego. Hedonistycznie raduje się więc dusza smakosza już z samego tylko czytania o pieczonych skórkach i cydrze lodowym, który, jeśli smakuje tak, jak się nazywa, to musi to być czysta poezja. Nie bardziej zresztą, niż Lembas, chlebek elficki, bez którego jakoś trudno już wyobrazić sobie oglądanie Hobbita.
Etgar Keret, planując weselne menu, swoim gościom kazał podać same potrawy z uwielbianych przez siebie ziemniaków i fasoli. Wariactwo, można rzec, a z drugiej strony, wolno mu. Wolno wszystko, bo sztuka kulinarna to nasza nowa przestrzeń kreacji, nowa muza, a może moda, a może na nowo odkryte poczucie wspólnoty z innymi, o którym pisze Cezary Gawryś: "ale jeśli jest niebo (…) to będzie ono ucztą duchową, przeżyciem podobnym do tego, co czujemy, siedząc z przyjaciółmi przy pięknie przygotowanym stole, przy zapalonych świecach, częstując się nawzajem wyszukanymi potrawami, pijąc wyborne wino, patrząc sobie w oczy, słuchając swoich opowieści i ciesząc się wzajemnie swoją obecnością". 

Mam poczucie, że KUKBUK wyrasta wokół takiej właśnie filozofii, tak prosto bliskiej każdemu z nas.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

SESJA SESJI

Lustrzan(kow)e Odbicie. 
Czyli o tym, jak pewnej Światłoczułej Pannie odbiło do reszty z niemającym końca pstryk-pstryk-pstryk-pstryk. Do Asinego, powtarzanego często: "Odłóż wreszcie ten aparat, chłoń chwilę, przeżywaj, patrz!", dołączyły pełne politowania i kociego znużenia spojrzenia Sesji. Ale czy nie jest rozczulająca?

Widział kto, żeby tak spać? Kosz pełen papierów do palenia w kominku to ostatnio numer jeden w kocim rankingu najdziwniejszych miejsc do spania
Ewentualnie jeden z dwóch parapetów w studiu, ale nawet za zasłoną chwili spokoju, opędzić się nie można od "kici-kici"...
No dobra, zapozuję ci, nawet się po kociemu uśmiechnę, tylko zmiłuj się, idź już sobie...

niedziela, 6 stycznia 2013

GWIAZDKA Z NIEBA

Jednak zima.
Gdyby tak mogła z rozpędu zahaczyć o Londyn, gdzie Misia i Misha mają dzisiaj swoje drugie Boże Narodzenie. Grubą warstwą śniegu oddzielić teraźniejszość od przeszłości, niepokoje wybielić nieskazitelnie, wytłumić, ukryć przed światem, wyciszyć bezpowrotnie.
Nagle przypomina mi się historia o papierowej gwiazdce z nieba w prezencie dla Przyjaciela, zrzucanej z akademikowego okna nad jego głową, tak, żeby mógł ją parę pięter niżej zobaczyć spadającą i powiedzieć życzenie.
Gdybym mogła, podarowałabym Im dzisiaj taki właśnie prezent.


piątek, 4 stycznia 2013

Z DZIENNIKA

Ach, jak mnie mierzi ten urzędniczy przerost formy nad treścią, ta wymuszona kurtuazja podszyta fałszem, ta megalomania, od której robi się niedobrze. Na zdjęciu z prowincjonalnej byle imprezki nadmuchanej do wydarzenia rangi państwowej błyskam bardzo sztucznie doklejonym uśmiechem. Kiedy na niego patrzę, mdli mnie jeszcze bardziej – oto jestem częścią tego cyrku, bo klient nasz pan, bo taka PR-aca, chcę, czy nie.
A. zabrany przeze mnie w roli nadwornego fotografa ma w końcu dowód niezbity, że obca cywilizacja jednak istnieje i że każda nasza konferencja, każde spotkanie, są jak lądowanie na innej planecie. A każda batalia o zatwierdzanie projektu reklamy to wojna światów. Chociaż nie, chyba obrażam w tej chwili UFO
– to podobno wyższa inteligencja. 


Pralka, praleczka, pralunia. Mój nowy hipnotyzujący uspokajacz, aż dziw, że nie stopniała jeszcze od miłosnych spojrzeń. To nasze umiłowanie rzeczy, co piekarnik rozpala do czerwoności, a pralkę wprawia
w drżenie, zupełnie, jakby czuły, jak bardzo były upragnione.  


Wieczorem informacja, że dzięki portalowi wspieramkulture.pl, a przede wszystkim dzięki wspaniałym ludziom, udało się zebrać pieniądze na dokończenie filmu o Joannie. W Pytaniu na śniadanie pierwsze fragmenty, które pozbawiają słów, zupełnie.

środa, 2 stycznia 2013

NIEWIDZIALNE DZIECI ADAMA I EWY

Wywiad ze Stanisławą Celińską zamieszczony niedawno w Wysokich Obcasach to tekst, który – znaleziony
w sieci – od razu przesyła się dalej. Tak też zrobiłam, bo nie ma nic bardziej krzepiącego i inspirującego, niż czyjeś szczere
czasem do bólu, mądre słowa i życiowe zwycięstwa. I jak nieprawdopodobnie daje kopa do walki o siebie to zdanie: "Przede mną bojowe zadanie – trzecie życie".
Raz tylko jesteśmy tu i teraz, a jednak mamy ten przywilej odradzania się ciągle i ciągle od nowa. Bojowe zadania, nowe początki
– jak znalazł na Nowy Rok.

Cały wywiad Wysokie Obcasy, 22 grudnia 2012

W tym samym numerze magazynu tekst Witolda Szabłowskiego, szczęściarza, który dotarł do kraju, w którym wiara w elfy nie jest niczym osobliwym.
"Siedzę u Erli w salonie i właśnie o elfach chcę się czegoś dowiedzieć" – pisze Witold Szabłowski – "Islandczycy ciągle o nich opowiadają; ciągle gdzieś je widzą. A Erla jest w tych sprawach ekspertem. 
– Gdzie można zobaczyć elfy? – pytam więc.  
– Jak to gdzie? – Erla odpowiada pytaniem na pytanie i rozgląda się po domu. Po chwili znów patrzy na mnie.  
– Jeden siedzi za pianinem – pokazuje mi palcem. – Drugi przy drzwiach. Trzeci właśnie przebiegł przez środek pokoju. Na tego musisz uważać, jest wyjątkowo złośliwy – ostrzega. – Elfy są wszędzie tam, gdzie i ludzie. Tylko nie każdy je widzi."
Zadziwiające, jak oczywiste jest dla Islandczyków współistnienie dwóch światów – ludzkiego i elfiego:
"– Moją mamę kiedyś przestraszył w ogrodzie – przypomina sobie Ingo, prawnik z Reykjav~ku. – Chciał pożyczyć sekator. Nie zauważył jej i na siebie wpadli." 
Albo: "– Pod tą skałą ludzie codziennie wieczorami słyszeli piękny śpiew – Sigurbjörg pokazuje mi w miejskim parku w Hafnarfjörur skałę o niecodziennym kształcie. – Nie wiedzieli, kto może tak śpiewać. Aż jeden śmiałek wdrapał się na górę i okazało się
– że śpiewał elf
kończę za nią.
– Nie – Sigurbjörg patrzy na mnie karcąco. – Śpiewała nimfa. U nas mieszka wiele innych niezwykłych stworzeń oprócz elfów – wyjaśnia, widząc moją zdziwioną minę."
Jakie to oczywiste. Tak jak i to, że w domu przestawia się telewizor, ilekroć elfy dają mieszkańcom do zrozumienia, że im przeszkadza albo zmienia się trasę budowanej drogi, tak, by nie zakłócała ciszy w elfich domostwach.
Elfy rozdrażnione bywają bowiem wyjątkowo złośliwe, z tymi udobruchanymi można podobno żyć spokojnie. 
Miłośniczka Thorgala, Björk, baśniowych historii i wszystkiego, co skandynawskie, zawsze marzyłam o wyprawie na Islandię. Niewidzialne dzieci Adama i Ewy, o śpiewnych głosach, podobnych do drgań powietrza
i ludzie, którzy wierzą w niezwykłość
to każe marzyć jeszcze intensywniej.

Cały tekst tutaj


Koncertowa wersja Unison z jednej z moich ulubionych płyt – Björk, Vespertine