sobota, 9 kwietnia 2016

mała śliwkowa


Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę promować fryzjera, pisać na zlecenie blog o medycynie estetycznej 
i, dzięki współpracy ze stylistką, rozróżniać typy sylwetek i wiedzieć, czym jest analiza kolorystyczna, nie uwierzyłabym. To taki paradoks, bo zawsze ważniejsze były dla mnie sprawy ducha niż ciała nigdy nie byłam ani specjalnie stylowa, ani też przesadnie dbająca o wygląd. Moje włosy mają się najlepiej, kiedy schną same na wietrze, notorycznie zapominam o kremie pod oczy, makijaż robię zwykle w pięć minut, a swój styl ubierania się nazwałabym, delikatnie pisząc, eklektycznym. Nie lubię kupować ubrań, tracić czasu na wędrówki po sklepach,
w których prawie nigdy nie ma tego, co sobie wymarzyłam. Oczywiście, bywają sytuacje, kiedy stoję przed szafą dłużej, maluję usta i paznokcie, wkładam szpilki i ciuch, w którym czuję się wyjątkowo i może nawet trochę czaruję. No i mam słabość do torebek, ale to materiał na osobną opowieść. Są takie kobiety, które mają w sobie to "coś", dobrze im we wszystkim, w zwykłym t-shircie i z niedbale związanymi włosami wyglądają wyjątkowo. Nie należę ani do tych, ani do tych zawsze zadbanych, jak z igiełki od stóp do głów, na które patrzę w porannym autobusie z niemym podziwem i lekką zazdrością, zastanawiając się, o której wstają, żeby zdążyć zrobić ze sobą to wszystko, co u mnie zwykle przegrywa z godzinnym zwlekaniem się z łóżka.  

Kiedy A. wprowadził mnie w świat sesji zdjęciowych, zobaczyłam, jaki sztab utalentowanych ludzi pracuje nad każdą fotografią. Uwielbiam sesje i, gdybym nie robiła tego, co teraz, z dużą frajdą zajmowałabym się ich produkcją. Poznałam Tomka, Tatianę i Gosię, przyjaźń i współpraca to jedno, ale razem z nimi doszła też do głosu z uwagą traktowana kobiecość. Mam więc swojego 'Psychologa od włosów', a te, kiedy tylko siadam na jego fotelu, jeszcze nie dotknięte nożyczkami, nagle wyglądają dobrze. Śmieję się zawsze, że w Szabelkowym salonie jest chyba jakieś specjalne światło, lustra, jak z "Królewny Śnieżki" albo to ta aura pozytywna, co na chwilę obniża poziom samokrytycyzmu do zera. 

U Tatiany to samo. Siadasz na krześle, wokół twojej szyi owijają się kolorowe chusty i nagle wiesz, które kolory są twoje, a które nie. Ja oczywiście nie widziałam tego, co Tatiana, złoty czy srebrny co za różnica? Podobno duża. Po którejś z kolei chuście zaczęłam łapać, co znaczy "typ chłodny, walorowy". W codziennej grze w kolory można wybierać dla siebie każdy, byle we właściwej tonacji, czyli malina tak, ale pomidor zdecydowanie nie. Jakie to proste. Ale, ale żeby nie było zbyt pięknie, dla jasnych typów kolorostycznych wykluczone są niektóre ciemne typki z palety barw. "Zapomnij o małej czarnej", zawyrokowała Pani Stylistka, w zamian proponując idealną dla mnie "małą śliwkową". Żegnajcie zgnite zielenie i inne kolory ziemi, którymi z taką lubością, nieświadoma niczego, podkreślałam zmęczoną cerę i cienie pod oczami. Czas najwyższy przeprosić się z różem... no, może nie zapędzajmy się tak daleko. Z czerni melancholijnej duszy zrezygnować nie sposób, ale podarowany przez Tatianą paszport kolorystyczny noszę w torebce i pamiętam o nim podczas zakupów. Tak, kolor ma moc, a Tatiana ma rację i wyjątkowe oko. Napisałam do niej, że może być ze mnie dumna, bo kupiłam na wiosnę płaszcz nie wiem, czy bardziej chabrowy, czy szafirowy, ale na pewno nie czarny, jak wszystkie poprzednie. "Księga zachwytów" Filipa Springera świetnie do niego pasuje kolorem okładki.