Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę promować fryzjera, pisać na zlecenie blog o medycynie estetycznej
i, dzięki współpracy ze stylistką, rozróżniać typy sylwetek i wiedzieć, czym jest analiza kolorystyczna, nie uwierzyłabym. To taki paradoks, bo zawsze ważniejsze były dla mnie sprawy ducha niż ciała – nigdy nie byłam ani specjalnie stylowa, ani też przesadnie dbająca o wygląd. Moje włosy mają się najlepiej, kiedy schną same na wietrze, notorycznie zapominam o kremie pod oczy, makijaż robię zwykle w pięć minut, a swój styl ubierania się nazwałabym, delikatnie pisząc, eklektycznym. Nie lubię kupować ubrań, tracić czasu na wędrówki po sklepach, w których prawie nigdy nie ma tego, co sobie wymarzyłam. Oczywiście, bywają sytuacje, kiedy stoję przed szafą dłużej, maluję usta i paznokcie, wkładam szpilki i ciuch, w którym czuję się wyjątkowo i może nawet trochę czaruję. No i mam słabość do torebek, ale to materiał na osobną opowieść. Są takie kobiety, które mają w sobie to "coś", dobrze im we wszystkim, w zwykłym t-shircie i z niedbale związanymi włosami wyglądają wyjątkowo. Nie należę ani do tych, ani do tych zawsze zadbanych, jak z igiełki od stóp do głów, na które patrzę w porannym autobusie z niemym podziwem i lekką zazdrością, zastanawiając się, o której wstają, żeby zdążyć zrobić ze sobą to wszystko, co u mnie zwykle przegrywa z godzinnym zwlekaniem się z łóżka.
Kiedy A. wprowadził mnie w świat sesji zdjęciowych, zobaczyłam, jaki sztab utalentowanych ludzi pracuje nad każdą fotografią. Uwielbiam sesje i, gdybym nie robiła tego, co teraz, z dużą frajdą zajmowałabym się ich produkcją. Poznałam Tomka, Tatianę i Gosię, przyjaźń i współpraca to jedno, ale razem z nimi doszła też do głosu z uwagą traktowana kobiecość. Mam więc swojego 'Psychologa od włosów', a te, kiedy tylko siadam na jego fotelu, jeszcze nie dotknięte nożyczkami, nagle wyglądają dobrze. Śmieję się zawsze, że w Szabelkowym salonie jest chyba jakieś specjalne światło, lustra, jak z "Królewny Śnieżki" albo to ta aura pozytywna, co na chwilę obniża poziom samokrytycyzmu do zera.
U Tatiany to samo. Siadasz na krześle, wokół twojej szyi owijają się kolorowe chusty i nagle wiesz, które kolory są twoje, a które nie. Ja oczywiście nie widziałam tego, co Tatiana, złoty czy srebrny – co za różnica? Podobno duża. Po którejś z kolei chuście zaczęłam łapać, co znaczy "typ chłodny, walorowy". W codziennej grze w kolory można wybierać dla siebie każdy, byle we właściwej tonacji, czyli malina tak, ale pomidor zdecydowanie nie. Jakie to proste. Ale, ale – żeby nie było zbyt pięknie, dla jasnych typów kolorostycznych wykluczone są niektóre ciemne typki z palety barw. "Zapomnij o małej czarnej", zawyrokowała Pani Stylistka, w zamian proponując idealną dla mnie "małą śliwkową". Żegnajcie zgnite zielenie i inne kolory ziemi, którymi z taką lubością, nieświadoma niczego, podkreślałam zmęczoną cerę i cienie pod oczami. Czas najwyższy przeprosić się z różem... no, może nie zapędzajmy się tak daleko. Z czerni melancholijnej duszy zrezygnować nie sposób, ale podarowany przez Tatianą paszport kolorystyczny noszę w torebce i pamiętam o nim podczas zakupów. Tak, kolor ma moc, a Tatiana ma rację i wyjątkowe oko. Napisałam do niej, że może być ze mnie dumna, bo kupiłam na wiosnę płaszcz – nie wiem, czy bardziej chabrowy, czy szafirowy, ale na pewno nie czarny, jak wszystkie poprzednie. "Księga zachwytów" Filipa Springera świetnie do niego pasuje kolorem okładki.