piątek, 3 czerwca 2016

365 drzew


"Świat przybrał dla niego inną postać, zmienił się w zawiły system wąskich, krętych napowietrznych mostów, sęków i bruzd na korze, rozmaitych oświetleń zmieniających odcień zieleni w zależności od gęstszej czy bardziej przejrzystej zasłony liści, które drżą leciutko na łodyżkach przy każdym powiewie albo kładą się jak żagle na wietrze razem z uginającym się w silniejszych podmuchach drzewem. 
A jednocześnie świat dawny, czyli nasz, spłaszczał się jakoś tam, w głębi, nasze postacie straciły właściwe wymiary i oczywiście nie rozumieliśmy nic z tego, co on tam, w górze, poznał, on, który nocami przysłuchiwał się, jak w komórkach miąższu drzewnego kształtują się kręgi, które znaczą we wnętrzu pnia upływające lata, jak szeleszczą porosty w podmuchach północnego wiatru, a ptaki uśpione w gniazdach z nagłym drżeniem głębiej wtulają główki w to miejsce, pod skrzydłem, gdzie puch jest najmiększy (...) – są takie chwile, kiedy cisza przyrody rozbija się w głębi ucha na mnóstwo leciutkich dźwięków – krakanie, pisk ptasi, szelest nóżek przebiegających wśród trawy, plusk wody po kamykach i skrzypiący głos cykady, wybijający się nad tamte. (...) A tłem tych różnorodnych dźwięków jest jednostajny, cichy rechot żab, niezmienny w tonie, jak niezmienne jest światło, mimo nieustannego mrugania gwiazd. Natomiast ilekroć przeleci podmuch wiatru, wszystkie te dźwięki zmieniają się, stają się nowe. I tylko w samej głębi ucha zostaje jak gdyby cień pomruku: to szumi morze." 
(Italo Calvino, "Baron drzewołaz")


O Cecylii Malik i jej nieziemskim (dosłownie!) pomyśle przeczytałam przypadkiem kilka lat temu, przeglądając stronę katowickiego Ronda Sztuki, na której zapowiadano spotkanie z krakowską artystką. Tak trafiłam na wywiad 
w "Wysokich Obcasach", a w ślad za nim na facebookowy profil, gdzie Cecylia przez rok codziennie zamieszczała swoje zdjęcie na drzewie. Codziennie innym. Zanim przyszedł zamówiony bez zastanowienia album Fundacji Bęc Zmiana "365 drzew", dokumentujący ten projekt, wypożyczyłam z biblioteki "Barona drzwołaza" Italo Calvino, opowieść, która zainspirowała Cecylię. W któryś niedzielny poranek ukryłam się wraz z 12-letnim, zbuntowanym po kłótni z ojcem Cosimo w koronie dębu... I zostałam – na cały mój dzień i jego kolejne 53 lata, podczas których, wędrując z drzewa na drzewo, ani razu nie zeszliśmy na ziemię. Co za wolność! 
"Akcja z drzewami pozwoliła mi w niezwykły sposób odczuć przyrodę" – pisze Cecylia we wstępie do swojej książki. "Kiedy rozpoczynałam projekt, był ciepły wrzesień, nie myślałam wtedy o tym, że czeka mnie szara, zimna i mokra zima. Byliśmy na drzewach w gęstą listopadową mgłę. Pnie były wtedy śliskie i mokre. Byłam zimą, kiedy gałęzie okrywała szadź. Ta pora roku jest bardzo piękna i zupełnie co innego tylko oglądać, a co innego czuć ją wszystkimi zmysłami. Czułam zapach i smak śniegu, jak drobinki szronu sypią się za koszulę i jak trzeszczą pod nogami oblodzone gałęzie. Bardzo marzły mi ręce, ale za to widok z góry był cudowny. Niesamowicie było być na klonie, gdy w październiku był kulą złotych liści albo siedzieć na szczycie kwitnącej czereśni czy magnolii – czułam się jak w środku pachnącej japońskiej bajki... Każdego dnia stwarzałam obraz, którego sama byłam bohaterką. Starannie dobierałam tło, światło, kompozycję. Codziennie rano ubierałam się 'na drzewo': tanie kolorowe ciuchy, buty z cienką podeszwą i czerwona szminka, żeby z daleka było widać twarz. Potem jak wracałam do domu czy pracy, wysypywałam igły lub korę spod bluzki na podłogę. Siedząc na drzewie, w pewnym sensie uciekłam 
z miasta, od swoich obowiązków, od codzienności. Jest to mój pamiętnik, ale też prywatna rebelia, mały bunt. Kilka metrów w górę i jest naprawdę zupełnie inaczej."


To zdjęcia jak obrazy, w których jest cała paleta kolorów, świateł pór roku, cisza przyrody. Przykuwają uwagę te, na których widać miasto. Miasto w wiecznym ruchu, billboardy, samochody, ludzie codzienni i odświętni, zaaferowani tysiącem spraw. A wysoko, wysoko nad ich głowami Cecylia niezauważona przez nikogo dotyka nieba. 
Bardzo lubię ten album i często do niego wracam. Uczę się z niego drzew. Razem z Cecylią łapię dystans. Stawiam się do pionu w swoim braku konsekwencji. 
Na niektórych fotografiach artystka wygląda jak – przytaczając komentarze na końcu książki – bohaterka Avatara, na innych, jak egzotyczny ptak, na jeszcze innych, jak Pippi albo wyrośnięta Mała Mi, która krzyczy z gałęzi: "Niczego się nie boję". No właśnie. Kiedy patrzę, jak macha ze szczytu tatrzańskiego świerku albo kołysze się na samym czubku brzozy wyższej niż blok, który ma za plecami, czuję lekkie łaskotanie w żołądku i zadziwienie – jak ona tam weszła? Jest jak wiewiórka przebrana za człowieka. 


Mam dwa swoje ulubione zdjęcia. 29.11.2009 – Cecylia na osice w Parku Krakowskim, zawieszona w błękitnym ostrym powietrzu pomiędzy dwoma pniami i 12.07.2010 – w zwiewnej czerwonej sukience przytula się do buku 
w Lesie Wolskim. Jak w wierszu siostry artystki – Rozalii Malik:

Jest taki świat
co istnieje w sercach
jest taki świat
przywołany myślą
jest taki świat
poza czasem
który jest schronieniem

Jesteśmy znów dziewczynkami
Idziemy w świat
Idziemy w las
Na drzewie lśni 
makowa panienka
przeniknięta światłem
jej sukienka
las brzęczy las tętni
świetlista katedra

środa, 1 czerwca 2016

aniołeczki


Budzi mnie tupot małych stópek. Sekundę później mam je pod kołdrą. "Włącz nam bajkę i zrób nam kakałko" słyszę, czy może być bardziej rozbrajające "dzień dobry"? 2-letnia Basia przytula się i kokietuje uśmiechami, Franek, jej 4-letni braciszek prowadzi mnie do kuchni i pokazuje, gdzie są mleko, kakao i garnki. "Zostawcie ciotkę w spokoju"  dobiega z sypialni, ale już nie ma szans, żeby ta sobota zaczęła się później niż o 7.00 rano. I dobrze, szkoda czasu na sen, kiedy można się pobawić Skywalkere'em, Lordem Vaderem i Jeźdźcem Tusken, układać puzzle i czytać książki. Zaśmiewać się, kiedy wpadają do kuchni cali mokrzy, bo właśnie cichaczem umyli sobie głowy pod prysznicem, oczywiście w ubraniach. Za dwie godziny razem z Ewą będą machać mi na pożegnanie z balkonu, a ja kolejny raz złapię się na myśli, jak to możliwe, że kiedyś ich nie było.   

Ciotka jest od tego, żeby dać się poprzewracać w śniegowe zaspy albo ochlapać wodą z kąpieli, zrobić gofry zamiast "dorosłego" obiadu, pobawić się w chowanego. I uwielbiać Dzieci swoich Przyjaciół. Na przykład te momenty, kiedy siedzimy przy długim drewnianym stole, Tatiana, jej Dziewczynki i ja. Są wyklejanki i kredki, mleko w błękitnych kubeczkach w groszki, domowe ciasto i czekolada, której trudno się oprzeć. Czasem Elsa albo inna księżniczka z bajki, a czasem makijaże, biżuteria i tiulowe spódnice – w końcu córeczki stylistki. I, jak na córeczki stylistki przystało, jedna rysuje z wyjątkowym wyczuciem koloru, a druga uderza w płacz, kiedy mama chce ją ubrać do przedszkola w "brzydką" sukienkę. Bardzo jestem ciekawa ich małego Braciszka, czy ma w sobie więcej temperamentu Lusi, czy rozmarzenia Tosi i jacy będą razem, we trójkę, kiedy Tadzio trochę podrośnie. 

Bilecik dołączony do urodzinowego bukietu był podpisany: "Michalinka, Misia i Misha." W ślad za nim przyszło zdjęcie ślicznej Dziewczynki, z której Mamą nie widziałyśmy się od 11 lat. Kiedyś dzielił nas metr podłogi między dwoma tapczanami we wrocławskim akademiku. W pokoju bez biurek przesiedziałyśmy na tych łóżkach naprzeciwko siebie cztery lata. Jeśli ta Mała nie zbliży Londynu do Katowic na odległość tamtych tapczanów, to nie wiem, co innego może to zrobić.