Kiedy pracowałam jeszcze tylko na etacie i mieszkałam w ścisłym centrum Katowic, chodziłam na randki z miastem co drugi dzień. Czasem to był tylko wspólny, niespieszny spacer przez park z pracy do domu, innym razem film w kinie studyjnym albo obiad w ulubionej restauracji. Dawałam się zapraszać na wernisaże i spotkania autorskie wokół interesujących mnie książek. Włóczyłam się z aparatem i gotowa byłam przejechać autobusem trzy dzielnice tylko po to, żeby sfotografować nowy mural albo odrapane zielone drzwi. Bardzo to lubiłam.
Z południa nagle wszędzie zaczęło być za daleko, za późno, za długo. Coraz więcej pracy, coraz mniej czasu – na wszystko.
Dlatego tym bardziej cieszę się, kiedy zdarzają mi się takie dni, jak dawniej. Kiedy wstaję rano i wiem, że dziś mogę pobyć z moim miastem do woli. Bywa, że mam w głowie od razu cały plan, ale najciekawiej jest, kiedy wszystko wymyśla się spontanicznie. Dobra randka musi mieć w sobie niespodziankę, zatrzymać się czasem
w jakiejś bramie, czasem odebrać mowę z zachwytu.
Właśnie na takiej byłam niedawno. Przez zupełny przypadek weszłam w podwórko przy ulicy 3 Maja, tam, gdzie ma swoją siedzibę Teatr bez Sceny. I choć na jednym, jedynym kursie pisania, na jakim byłam, zabroniono nam używać słowa "piękny", bo pretensjonalne i w ogóle obciach, w tym przypadku pomyślałam je jako pierwsze. Bo tak, dawno nie widziałam tak PIĘKNEGO muralu. Kobiety Mony Tusz poznam wszędzie. Tym przyglądałam się z dobrą godzinę, ku zdziwieniu lekko zawianego pana, na którym ten rodzaj sztuki najwyraźniej nie robił żadnego wrażenia. On na pewno nie zauważył, że przez monokl obserwuje na nas kot. Ale to nie wszystko.
Bo, im dłużej patrzeć, tym więcej w tym obrazie można zobaczyć. Najpierw tylko znajomą kreskę, rysunek jak cieniowany ołówkiem, czarne jak węgiel tło. Potem kolorową mozaikę. I – kiedy się dobrze przyjrzeć, maleńkie mozaikowe ludki. I te większe, ukryte w bujnych włosach namalowanych kobiet. A może to wcale nie włosy, tylko snujące się wokół nich historie, albo myśli niespokojne, albo może sny na jawie? A może to wcale nie ludki, które brzmią dobrotliwie, ale małe licha, chochliki, albo dzikie żądze, albo może byli faceci, o których nie sposób zapomnieć? Z każdym spojrzeniem – nowa opowieść.
Bardzo Was zachęcam, idźcie tam zobaczyć i usłyszeć swoją.
Od dawna noszę się z zamiarem rozpoczęcia nowego cyklu na blogu. Macie ochotę na "Randkę z miastem"?
no pewnie, że mamy:) Przepiękne:D
OdpowiedzUsuńcieszę się :)
Usuńfajna rozkminka,dzięki:)
OdpowiedzUsuńbardzo mi miło, dziękuję :) przeczytałam potem, co było inspiracją i rzeczywiście popłynęłam z interpretacją
Usuń