maj
z czarnego cylindra
wyciąga garście kwiatów
coraz zieleniej
Planty
obejmują miasto Kraków
a w mieście siostra
nieduża wąska
garście uśmiechów zawiesza
na brunatnych gałązkach
coraz zieleniej
coraz tkliwiej
mężczyźni przystają
odurzone milkną ptaki
i deszcz
tak się w jej oczy zagapił
że spadł
bo myślał, że to niebo
(Halina Poświatowska)
Poświatowska była zawsze, kiedy byłam zakochana. Doskonale nazywała jedną po drugiej miłość, początki i końce i to, co pomiędzy. Sięgam po nią w maju, bo w maju jest się po uszy w naturze, w rozkwicie, a zmysły wariują z obfitości – jak w jej wierszach. W ciepłe wieczory wracam do domu pijana zielenią, bzem, konwaliami, które wącham nałogowo. Kwitną od nowa przyblokowe ogródki, jak przed rokiem, kiedy tu zamieszkałam. Kwiaty magnolii – małe białe ptaszki origami przycupnięte na ciemnych gałęziach, znowu odleciały zbyt szybko. I zbyt szybko przyszedł maj z mocą i słodyczą, od której kręci się w głowie i którą trzeba zagryzać kwaśnym rabarbarem, żeby ją wytrzymać.
Wszystkie trzy urodziłyśmy się w maju. One tego samego dnia i w tym samym mieście. I najpewniej pod tą samą poetycką gwiazdą.
tego samego dnia
wydarza się
trawa pod stopami jest miękka i mokra
odległość pomiędzy nami coraz bliższa
ruch codzienny na ulicach
niecodzienny uśmiech nieznanego przechodnia
w półcieniu niebo widać wyraźniej
czuję błękit granat szaroniebieski
język przewodzi myśl
rytm wypowiadanych zdań porusza przestrzeń
palec zbiera rozsypane okruszki
w skrzynce dwie wiadomości
przedwczesna na przyszłość
za późna o przeszłości
każda z nich bez treści
znaczy tylko tu i teraz
(Paulina Pidzik)
Życie przynosi mi pięknych ludzi.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Wasze komentarze