Sobota. Prawie się kładę na rozpalonej po raz pierwszy od tamtej zimy kozie-kominku, zmarznięta do szpiku kości przez cały dzień, karmię się patrzeniem w ogień i hektolitrami gorącej herbaty.
Niedziela. Wygrzewam się w podwórkowym słońcu, jak jaszczurka.
Nie nadążam za pogodą.
Bardziej jeszcze nie nadążam za życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Wasze komentarze