Na kuchennej ścianie teatr woskowych cieni.
Asi jest
wyraźnie lumberseksualny. Nie bardzo ją przekonuje nasza interpretacja – Przemek
takiej brody raczej nie zapuści.
U mnie scena, jak ze stajenki. „Będziesz miała
męża i dziecko” – ekscytują się Dziewczyny. „Taa, wywróżyłam, że Święta idą” –
od mojego sarkazmu ich entuzjazm tężeje, jak wosk. Na chwilę. One Świętą widzą,
ale Rodzinę. „Może zostanę siostrą zakonną” – żartuję.
Olgi żubra, który przywodzi
na myśl jedynie ulubione piwo Marcina, odwracam tak długo, aż zmieni się w
ptaka z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Ładny symbol jej wolnej duszy.
Wolnej – do czasu, jak za chwilę powie but,
który pierwszy dotrze na próg wejściowych drzwi.
Razem z ostróżyną z jabłka rzuconą za głowę do Asi wróci nadzieja – w przeciwieństwie do naszych, układa się tak, jak P-owinna.
Razem z ostróżyną z jabłka rzuconą za głowę do Asi wróci nadzieja – w przeciwieństwie do naszych, układa się tak, jak P-owinna.
Rankiem, razem z
karteczkami wyciągniętymi spod poduszek, okaże się, że do Asinego brodacza
bardziej pasuje imię Cezary, Olga bujać będzie w obłokach (ewentualnie pić Żubra)
z Robertem, a mój święty mąż
i ojciec mojego dziecka imię też będzie miał
święte – Tymoteusz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Wasze komentarze