7 lipca 2005 roku, cztery dni po naszym przyjeździe do Anglii, wydarzyły się zamachy terrorystyczne w Londynie. Przerażonych Rodziców uspokajaliśmy przez telefon, że Leeds to przecież prawie 300 kilometrów stamtąd i że tu, gdzie jesteśmy, nic złego się nie dzieje. Wkrótce potem w wiadomościach podali, że zamachowcy pochodzili z Leeds, a bomby konstruowali kilkaset metrów od naszego domu.
Każdy dzień wymaga tyle troski i zaangażowania w to, co najbliżej, że na globalny strach nie ma już ani przestrzeni, ani czasu. Nie rozmyślam o tym, co będzie, jeśli wybuchnie wojna. Od siedemnastu lat żyję bez telewizji, w internecie sama wybieram, które obrazy wpuszczę do swojego domu, z którymi siądę do stołu i położę się potem do łóżka. Czasem jednak nie potrzeba obrazów, żeby strach chwycił za gardło na dłużej. Wystarczy, że Maciek, z którym pracuję, jeszcze niedawno razem z Żoną jeździł tamtym metrem codziennie. Wystarczą słowa takie, jak te:
„Od godziny oglądam TVN 24. I od godziny ci sami ludzie wybiegają z lotniska w Brukseli i pędzą na oślep.
Z walizkami i bez. Powtarzają te same ruchy w nieskończoność, zupełnie o tym nie wiedząc. Może to być denerwujące dla widza – jak ja – który chciałby już nowych obrazów. Ale pamiętajmy – i już przestaję się denerwować – że ten obraz, seryjnie wysyłany przez telewizję, staje się zapowiedzią tego, co biegnący będą przeżywać przez całe życie. Może to nawet rodzaj nowoczesnego pomnika na ich cześć?” (Mariusz Szczygieł).
Z walizkami i bez. Powtarzają te same ruchy w nieskończoność, zupełnie o tym nie wiedząc. Może to być denerwujące dla widza – jak ja – który chciałby już nowych obrazów. Ale pamiętajmy – i już przestaję się denerwować – że ten obraz, seryjnie wysyłany przez telewizję, staje się zapowiedzią tego, co biegnący będą przeżywać przez całe życie. Może to nawet rodzaj nowoczesnego pomnika na ich cześć?” (Mariusz Szczygieł).
"Ciapaci", "pomazani" – w Anglii nie mówiło się o nich inaczej. W dzień zamachów w Brukseli, dwoje ludzi z tamtego świata minęło mnie na katowickiej ulicy. Wyglądali, jakby wyszli na wieczorną przechadzkę. Nie wiem, co było bardziej ludzkie, to, że spojrzałam na nich ze współczuciem, czy myśl, która przyszła chwilę potem: "A gdyby to stało się tutaj?"
Fotografie dzieci z greckiego obozu dla uchodźców, które przepraszają za zamachy w Brukseli, przypomniały mi tę, którą zrobiłam kilka lat temu w Turcji. Bardzo lubię to zdjęcie. Myślę o tej małej dziewczynce i o kobiecie stojącej z boku, pod murem. Zderzam je ze sobą, tak jak obrazy ostatnich dni. Kim będzie ta mała, kiedy już włoży na głowę chustkę? Para pomiędzy nimi – zwyczajni ludzie w drodze do meczetu.
Nic nie jest czarno-białe.
Nic nie jest czarno-białe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Wasze komentarze