Lubię spojrzeć
przez okno, jak dziś, i zobaczyć, że już są, machamy do siebie radośnie, bo
cały ten wspólny, zawsze tak wyczekiwany czas, jest jeszcze przed nami. I kiedy
witam je przy windzie, moje piękne, promienne, jeszcze wciąż mamy go dużo. Więc
jak to się dzieje, że te kilka, jak dziś, a czasami kilkadziesiąt wspólnych
godzin, mija zawsze za szybko, zawsze nie wiadomo, kiedy?
Lubią pić u mnie herbatę z opuncją, za każdym razem powtarzają, że tutaj smakuje im najbardziej.
Więc parzymy opuncjową herbatę i w duecie z szampanem jemy nieudane ciasto drożdżowe z truskawkami, śmiejąc się, że to ostatnie takie ciasto, bo urodzinowy mikser od Olgi, z którego tak bardzo się cieszę, odtąd będzie wyrabiał je za mnie.
Każde nasze spotkanie całe utkane jest ze słów, na granicy ochrypnięcia oddaje się głos kolejnej z nas, jej emocjom, zdarzeniom, myślom, jej światu. Znamy te swoje światy niemal na wylot. Za każdym razem na nowo odkrycie, że można śmiać się aż do bólu brzucha, opowiadając i komentując swoje historie tak, że byłby z tego materiał na następne sezony „SATC”. I że troska o czyjeś szczęście w tej konfiguracji jest zawsze większa, niż o swoje własne. Tyle smaków ma te kilka godzin, dosłownie też, Pavlova vs Eton Mess – zdecydowanie Pavlova.
Wychodzi słońce, choć miało padać cały dzień. Ustawiamy aparat na samowyzwalacz i – tradycyjnie – po kilku „normalnych” zdjęciach, dostajemy minowej głupawki, zadziwiające, jak plastyczne mogą być twarze, jak nieograniczona kreatywność w ich wykrzywianiu. I te zdjęcia potem – lekarstwo na najbardziej podły z nastrojów.
Wieczorem czytam na gadu: „W domu wtrząchnęłam jeszcze miskę truskawek i ciasto z truskawkami i zaraz zacznę srać szypułkami”. I jeszcze o tym, jak Polacy rozgromili Finów w Spodku, ile radości w wymalowanych twarzach i klaszczących dłoniach.
Lubią pić u mnie herbatę z opuncją, za każdym razem powtarzają, że tutaj smakuje im najbardziej.
Więc parzymy opuncjową herbatę i w duecie z szampanem jemy nieudane ciasto drożdżowe z truskawkami, śmiejąc się, że to ostatnie takie ciasto, bo urodzinowy mikser od Olgi, z którego tak bardzo się cieszę, odtąd będzie wyrabiał je za mnie.
Każde nasze spotkanie całe utkane jest ze słów, na granicy ochrypnięcia oddaje się głos kolejnej z nas, jej emocjom, zdarzeniom, myślom, jej światu. Znamy te swoje światy niemal na wylot. Za każdym razem na nowo odkrycie, że można śmiać się aż do bólu brzucha, opowiadając i komentując swoje historie tak, że byłby z tego materiał na następne sezony „SATC”. I że troska o czyjeś szczęście w tej konfiguracji jest zawsze większa, niż o swoje własne. Tyle smaków ma te kilka godzin, dosłownie też, Pavlova vs Eton Mess – zdecydowanie Pavlova.
Wychodzi słońce, choć miało padać cały dzień. Ustawiamy aparat na samowyzwalacz i – tradycyjnie – po kilku „normalnych” zdjęciach, dostajemy minowej głupawki, zadziwiające, jak plastyczne mogą być twarze, jak nieograniczona kreatywność w ich wykrzywianiu. I te zdjęcia potem – lekarstwo na najbardziej podły z nastrojów.
Wieczorem czytam na gadu: „W domu wtrząchnęłam jeszcze miskę truskawek i ciasto z truskawkami i zaraz zacznę srać szypułkami”. I jeszcze o tym, jak Polacy rozgromili Finów w Spodku, ile radości w wymalowanych twarzach i klaszczących dłoniach.
Ile
radości we mnie, że są. Jeden z
największych, najważniejszych moich prezentów od życia.
Moja Siostra. Moja Przyjaciółka. Moje Osoby.
Moja Siostra. Moja Przyjaciółka. Moje Osoby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Wasze komentarze