środa, 6 czerwca 2012

FACET W OKULARACH

Pisanie artykułu na kacu, choćby był on najmniejszy – i kac, i artykuł – jest wyzwaniem. A jeśli artykuł dotyczy tak wdzięcznego tematu, jak gospodarka wodno-ściekowa, tym bardziej – to jest wyzwanie i bez kaca. Zdecydowanie nie mam Marcina zdolności wymyślania różnych wariacji samych tylko tytułów, nie mówiąc już o tekstach, poświęconych ściekom, rurom, oczyszczalniom, moja kreatywność strajkuje tutaj na całej linii.

Ciężki poranek. Dobre pół godziny zwlekania się z łóżka przy akompaniamencie, jak mantra powtarzanego przez A.: ”Musisz wstać, masz napisać artykuł, naprawdę musisz już wstać, nie zdążysz…” A przecież to nasze firmowe spotkanie, w porównaniu do tych niegdysiejszych w nieistniejącej już Belce na przykład, wyjątkowo spokojne i z niedosytem w tle. Szkoda, że niektórzy zniknęli po angielsku, ledwie się pojawili, szkoda, że nie wszyscy mogli zajrzeć, szkoda, że tak mijamy razem z czasem, rozluźniamy się, choć z drugiej strony – wciąż jednak, rzadko, bo rzadko, ale utrzymujemy kontakt.
Pomysł spotkania wyszedł właściwie od Jacka, który bardzo chciał zwołać całą „starą gwardię” przy okazji swojego powrotu na Śląsk.  
Rysiu w naszym towarzystwie postanowił uczcić swoje urodziny, które co prawda wypadają dzisiaj, ale, jak stwierdził, dwa dni imprezowania pod rząd, to stanowczo za dużo „w tym wieku”.
Wpadła również Ala z ćwierkającą reklamówką, opowiedziała nam, jak poszła do schroniska po kota, wyszła
z psem, a teraz – przez przypadek – opiekuje się małym szpakiem, który wypadł z gniazda i którego ciągle musi karmić, więc towarzyszy jej wszędzie.
No więc mieliśmy Szpaka pod stołem. I Dzika za uszami. Bardzo rozbawionego Rysia. A do tego Miśka, z którym nie napiłam się tym razem Wściekłego Psa, złe wspomnienia nadal nie wywietrzały. A żeby było jeszcze bardziej „zwierzęco” – siedzieliśmy w Białej Małpie, w miejscu dawnej restauracji Pod Bocianem. To nowa pijalnia piwa w Katowicach, stworzona przez podróżników, pasjonatów i prawdziwych piwiarzy, którzy chętnie o tym, co leją do kufli, opowiadają i którzy postawili na trunki z małych, regionalnych browarów, np. Raciborskie albo laną Pintę, fantastyczną zwłaszcza w wersji Atak Chmielu. Jagodową wersję jakiegokolwiek piwa zdecydowanie odradzam! Całkiem udany, surowy wystrój – drewniane stoły, podpierające stropy białe belki na tle ceglanych ścian, dużo okien, więc bardzo dużo światła i tylko jeden minus – w większej sali na piętrze, tej, w której mieliśmy rezerwację, można niestety palić. Ale i mecz obejrzeć na przykład, apropo piątkowego otwarcia Euro. Więc pewnie jeszcze wrócimy.

Ciężki poranek. Wydawało mi się, że jakoś się ogarnęłam, uporałam z niesfornymi włosami i za cholerę nie dającą się wyprasować sukienką. Że się obudziłam wreszcie. Już prawie dojeżdżamy do pracy, kiedy nagle na pasach – kominarze!
„Guzik, gdzie mam guzik?!!!  Życzenie, muszę szybko pomyśleć życzenie! O, idzie facet w okularach, dwóch!! A ja nie mam życzenia, dobra, mam, no ale przeszli już! Nie mogę patrzeć w lusterko, nie mogę spojrzeć na siebie, przecież nie wolno na kobietę w okularach, to musi być facet, tylko znaleźć teraz jakiegoś w okularach, kurcze, no nikt nie idzie, nie spełni się!!!...” – odwracam się z tym narastającym potokiem słów do A., już prawie w otchłani rozpaczy i nie rozumiem, dlaczego patrzy na mnie tak dziwnie, coraz dziwniej i dziwniej, przez te swoje nowe, ładne... okulary!

4 komentarze:

Dziękuję za Wasze komentarze