Wizytówki przynoszę ze sobą w pudełku po czekoladkach, przewiązane sznurkiem. Kiedy potem częstować będę w pakietach: pisarstwem PR-ofesjonalnym, pisarstwem blogowym i przemyconą na babskie spotkanie męską fotografią, ktoś powie "estetka". Miłe.
Przecież gromadziłyśmy się tak od zawsze, w różnych miejscach czasu i przestrzeni. I choć wczoraj żadna z nas nie przyleciała do Chaty z Zalipia na miotle, nie tańczyłyśmy wokół ogniska, nie darłyśmy razem pierza ani też nie szyłyśmy patchworków, był w tym wszystkim jakiś odwieczny duch kobiecej wspólnoty, jakiś rytuał, który my, Wenusjanki, mamy we krwi. I tak sobie myślę, że ten nasz kobiecy świat to pięknie osobna galaktyka, której Ci z Marsa pewnie nigdy do końca nie pojmą.
Kraków. Warszawa. Trójmiasto. Tarnów. Poznań. Bochnia. Łódź. I wreszcie Śląsk i Zagłębie, które dzięki Gabrysi Luboń i Kasi Kruszenko zarażone zostały ideą bezpłatnych, comiesięcznych spotkań networkingowych dla przedsiębiorczych kobiet. Gdybym miała podsumować je w kilku słowach, przychodzą mi do głowy cztery. Latające Kręgi to poznanie – dowiadujemy się o swoich działalnościach, dzielimy się doświadczeniami i wiedzą, inspirujemy. To droga do odkrycia nie tylko innych, ale przy okazji i siebie. Latające Kręgi to wymiana – kojarzą się ze sobą i odpowiadają wzajemnie na swoje potrzeby biznesy, pomysły, osoby i twórcze energie. Ktoś spotyka graficzkę, której szukał od miesięcy, komuś z nieba spada stylistka, czasem łączą się siły, wymyślają nowe obszary działania. Latające Kręgi to też wsparcie, kiedy potrzeba utwierdzenia w decyzjach i obranych kierunkach, spojrzenia z zewnątrz, podpowiedzi. "Przyszłam dzisiaj tutaj, bo nie dostałam dotacji na swoją działalność i pomyślałam, że poprawię sobie humor" – powiedziała jedna z Uczestniczek. Z życzliwej obecności innych płynie ogromna, dodająca skrzydeł moc i o to właśnie tutaj chodzi.
I jest jeszcze opowieść. Po naszych krótkich prezentacjach przyszedł czas na bohaterkę spotkania, dowód na to, że za marzeniami gonić nie tylko warto, ale nawet trzeba. Tym razem swoją historią podzieliła się Gosia Wall, właścicielka katowickiego Comissu, oferującego markowe ubrania i dodatki z drugiej ręki. A że miałyśmy go po drugiej stronie ulicy, naturalną babską koleją rzeczy nasze spotkanie znalazło swój finał między wieszakami ciuchów i półkami bajecznych butów, których nie powstydziłaby się sama Carrie Bradshow z SATC. Miejsce zdecydowanie warte polecenia, a sama Gosia wzbudzająca mój szczery podziw, jak wszystkie kobiety-orkiestry, łączące bycie żoną i matką z pracą i pasją.
Do domu wróciłam tak nakręcona, że buzia nie zamykała mi się przez dwie godziny. Bo, pomijając to wszystko, co jest istotą i celem Latających Spotkań, nie ma to po prostu, jak miły wieczór w towarzystwie kilkudziesięciu fajnych babek.