sobota, 9 czerwca 2012

GRANICE TEGO, CO MOŻLIWE

80-letnia Mama Franciszka Smudy jest podobno wielką fanką piłki nożnej. W wywiadzie dla Wyborczej
z 2 marca br. tak opowiada o niej, pracujący nad dokumentem o Euro, Marcin Koszałka: "(...) ma w domu setki kaset VHS, nagrywa mecze, szczególnie liga angielska ją interesuje. Po każdym rozegranym meczu do trenera polskiej kadry dzwoni matka i mówi np. tak: 'Franek, jakżeś ty ustawił tę obronę, to trzeba było zrobić inaczej, zła zmiana była....' "

Co usłyszał od niej trener polskiej reprezentacji po wczorajszym meczu z Grecją?

Grubo po 17.00 na ulicach są jeszcze chyba tylko ci, którzy: a) robią ostatnie piwno-chipsowo-grillowe zakupy, b) cali w barwach narodowych zmierzają na mecz do stref kibica pod Spodkiem czy w Parku Śląskim, do pubów, ogródków knajpianych, rodziny, znajomych, c) z różnych względów nie czują się uczestnikami tego wielkiego, narodowego Święta, ba! niektórzy chcieliby się pewnie na ten czas teleportować gdzieś daleko stąd. 
Bawi mnie ten ostentacyjny bojkot, te internetowe deklaracje: "Jesteśmy strefą wolną od Euro!" albo: "Macie
w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, te całe mistrzostwa? No to świetnie trafiliście, nie puścimy ani kawałka meczu!". Niestety albo raczej
na szczęście wczoraj brzmiały trochę, jak wołanie na puszczy. 
Nie należę do grona zagorzałych kibiców piłki nożnej. Ale tak, są momenty, kiedy potrafię i chcę wcielić się
w rolę kibica, chociażby dlatego, ze nie wyobrażam sobie nie być całym sercem z naszymi, chociażby dlatego, że to dla mnie wyraz patriotyzmu, zwłaszcza, kiedy to my jesteśmy gospodarzami Mistrzostw, po raz pierwszy w historii. Może również dlatego, że od dziecka socjalizowane byłyśmy z Asią w sportowym duchu,  w wakacje całą rodziną oglądało się u Dziadków olimpiady, jak rok długi towarzyszyły nam w domu znajome głosy komentatorów sportowych, czy to były mistrzostwa w lekkiej atletyce, w skokach narciarskich albo w piłce nożnej właśnie. I kiedy łopoczą mi przed oczami flagi na samochodach i te wywieszone w oknach i na balkonach, kiedy mijam ludzi w biało-czerwonych koszulkach, szalikach, czapkach, od tych najmłodszych, co jeszcze sami nie chodzą, do tych w wieku mamy Franciszka Smudy, kiedy odbieram mmsa od Asi
Tata w koszulce z orłem, Mam z szalikiem na ramionach, czekający, jak miliony Polaków przed telewizorem cieszę się  tej jednoczącej manifestacji polskości, wiary w cuda i radości, że na przekór wieszczącym klęskę malkontentom udało nam się to wszystko zorganizować. I na te emocje, które będą naszym udziałem przez kolejne tygodnie.

Wieczór taki ciepły, parny, siadamy na chwilę w ogrodzie i niemal natychmiast zaczyna padać deszcz.
Trochę dziurawa ta nasza brzoskwiniowa parasolka, ale tak nam się nie chce uciekać do domu. 


Do 18 minuty byłam skłonna myśleć, że mój typ 2:0 dla Polski w tradycyjnym już firmowym obstawianiu to nie tylko pobożne życzenie. Nie wiem, jak to się stało, że po naszym golu dramaturgię tego spotkania budowali już tylko Grecy i ścielące się gęsto żółte i czerwone kartki.
Bardzo wpisują się w podsumowanie tego wieczoru marcowe słowa Marcina Koszałki:
"A ja czuję, że wcale nie będzie tak źle. Zadziała duch narodowego stadionu, który powstał na gruzach starego, z bazarami. Jeżeli naszym uda się wyjść z grupy, ludzie zaczną wierzyć. Jest w tym coś hipnotycznego, magicznego działanie, które przenosi się na innych."
Co powiedziałby dzisiaj?
"Mamy wielu dobrych piłkarzy zaczynam ich właśnie poznawać. Jest trener Smuda, ciekawa postać, małomówny, ale charyzmatyczny. Zazdroszczę im sławy, ale z drugiej strony współczuję odpowiedzialności.
To właśnie jest najbardziej interesujące w kinie: człowiek niosący taki bagaż, człowiek w trudnej sytuacji,
w potrzasku, który wypróbowuje granice tego, co możliwe. Oni wiedzą, że jak przegrają tę grupę, zostaną rozszarpani. Patrzę na piłkarzy i myślę: oni będą walczyli o życie. I to mi się podoba."
Walczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze