czwartek, 24 marca 2016

nic nie jest czarno-białe

7 lipca 2005 roku, cztery dni po naszym przyjeździe do Anglii, wydarzyły się zamachy terrorystyczne w Londynie. Przerażonych Rodziców uspokajaliśmy przez telefon, że Leeds to przecież prawie 300 kilometrów stamtąd i że tu, gdzie jesteśmy, nic złego się nie dzieje. Wkrótce potem w wiadomościach podali, że zamachowcy pochodzili z Leeds, a bomby konstruowali kilkaset metrów od naszego domu. 

Każdy dzień wymaga tyle troski i zaangażowania w to, co najbliżej, że na globalny strach nie ma już ani przestrzeni, ani czasu. Nie rozmyślam o tym, co będzie, jeśli wybuchnie wojna. Od siedemnastu lat żyję bez telewizji, w internecie sama wybieram, które obrazy wpuszczę do swojego domu, z którymi siądę do stołu i położę się potem do łóżka. Czasem jednak nie potrzeba obrazów, żeby strach chwycił za gardło na dłużej. Wystarczy, że Maciek, z którym pracuję, jeszcze niedawno razem z Żoną jeździł tamtym metrem codziennie. Wystarczą słowa takie, jak te:
Od godziny oglądam TVN 24. I od godziny ci sami ludzie wybiegają z lotniska w Brukseli i pędzą na oślep. 
Z walizkami i bez. Powtarzają te same ruchy w nieskończoność, zupełnie o tym nie wiedząc. Może to być denerwujące dla widza  jak ja – który chciałby już nowych obrazów. Ale pamiętajmy  i już przestaję się denerwować  że ten obraz, seryjnie wysyłany przez telewizję, staje się zapowiedzią tego, co biegnący będą przeżywać przez całe życie. Może to nawet rodzaj nowoczesnego pomnika na ich cześć?” (Mariusz Szczygieł). 
"Ciapaci", "pomazani" – w Anglii nie mówiło się o nich inaczej. W dzień zamachów w Brukseli, dwoje ludzi z tamtego świata minęło mnie na katowickiej ulicy. Wyglądali, jakby wyszli na wieczorną przechadzkę. Nie wiem, co było bardziej ludzkie, to, że spojrzałam na nich ze współczuciem, czy myśl, która przyszła chwilę potem: "A gdyby to stało się tutaj?"
Fotografie dzieci z greckiego obozu dla uchodźców, które przepraszają za zamachy w Brukseli, przypomniały mi tę, którą zrobiłam kilka lat temu w Turcji. Bardzo lubię to zdjęcie. Myślę o tej małej dziewczynce i o kobiecie stojącej z boku, pod murem. Zderzam je ze sobą, tak jak obrazy ostatnich dni. Kim będzie ta mała, kiedy już włoży na głowę chustkę? Para pomiędzy nimi – zwyczajni ludzie w drodze do meczetu.  
Nic nie jest czarno-białe.  

poniedziałek, 21 marca 2016

teraz albo nigdy


No to może w sylwestra, wiadomo refleksje na koniec roku, a 2015 był tak gęsty od nieoczekiwanych zdarzeń, że byłoby o czym pisać. Nie, jednak 1 stycznia, w końcu skoro "z Nowym Rokiem nowym krokiem" "nowym blogiem" też pasuje. W Trzech Króli można było jeszcze jakoś nawiązać do podsumowań i postanowień. Można było też 7 stycznia potraktować jak nowy start po przedłużonym świętowaniu. Styczeń, jak to styczeń,
w międzyczasie zdążył nabrać rozpędu i zapędzić się aż do lutego. "33 dzień roku. Do końca roku pozostały 333 dni" 2 lutego zakomunikował wyświetlacz w autobusie, a mnie przyszło do głowy, że to świetny tytuł na pierwszy post w 2016. Minął dzień 34, 35, 40 i 50. Marzec! To musi być marzec, wiosna przecież, a ten miesiąc, jak żaden inny, miewa dla mnie coś dobrego w zanadrzu. 1 marca i ani dnia później.

W sumie... co to za różnica 1, czy 21? Niby żadna. Niby mnie bawią te rytuały przejścia, a jednak potrzebowałam pierwszego dnia wiosny, żeby między słowami znowu powiedzieć Wam "dzień dobry".

31 grudnia, 1, 6, 7 stycznia, 2 lutego, 1 marca i jeszcze z kilkanaście razy pomiędzy miałam wreszcie opowiedzieć, jak w moim życiu przez ostatni rok zmieniło się prawie wszystko. "Zmiana", "działanie", "poszukiwania" słowa-wytrychy ostatnich miesięcy. Ale to już było. 4 marca minął rok w nowym mieszkaniu.
14 marca minęły trzy miesiące w nowej pracy. Niedawno, przygotowując prezentację na spotkanie "Fryzjera
w podróży" z młodzieżą i przekopując facebookowe archiwa, uświadomiłam sobie, ile ważnych rzeczy zrobiliśmy z Tomkiem. Nie miałam pojęcia, że aż tyle. A przecież była jeszcze PRaca z Tatianą, z Gosią, z Arturem, z moimi Chłopakami z "Departamentu PR", z którym rozstawialiśmy się prawie pół roku i który dzisiaj już nie istnieje.
I byli Ludzie. Ci nowo poznani, którzy stali się bliskimi i Ci najbliżsi, bez których nic by nie było. Mam szczęście do Ludzi. Takich, że nie można, nie da się ich pisać z małej litery i to nie żaden patos jest, ale uwielbienie. Wdzięczność, na którą nie ma słów niech chociaż będzie ta pretensjonalnie wielka litera.


No dobrze. Skoro już wiadomo, że przez cały ostatni rok czegoś szukałam, jak nie mieszkania to nowej roboty, jak nie straconego czasu to czasu na życie, co dzieje się teraz, dzisiaj? Wspaniale jest szukać "jedynie" pomysłów na kampanie promocyjne, najlepszego światła do zdjęć albo kwaśnych jabłek na szarlotkę. Mniej wspaniale – czasu, bo tutaj akurat nic się nie zmieniło, jest go chyba jeszcze mniej. Mam uczulenie na te wszystkie modne ostatnio hasła, jak "wychodzenie ze strefy komfortu", nawiązując jednak chciałabym przez chwilę po prostu spokojnie pobyć sobie w swojej. Dla odmiany. Tak twórczo, jak nie pozwoliła na to ubiegłoroczna proza życia. Tego miałam Wam życzyć u progu nowego roku. Tego życzę Wam u progu wiosny. I jeszcze – cokolwiek robicie, dbajcie o siebie. Bądźcie dla siebie dobrzy, po prostu.