niedziela, 21 lipca 2013

CHILLOUT

Po kilku tygodniach z przeprowadzką w centrum, trzeba nam było takiego weekendu. Ucieczki z rewolucyjnego frontu, nie daleko, bo tylko do ogrodu, ale jak miło porzucić w końcu kartonowe okopy. Ogród stał się właściwie lasem, rozbujały się drzewa, każde w rytmie własnej melodii, jeszcze przez chwilę nie zagłuszają się nawzajem. Więcej tu harmonii, niż w gąszczu rozrzuconych w domowym chaosie rzeczy, ciągle bez swojego miejsca. Słońce, spokój, hamak na zarastającym winem tarasie, poimprezowa drzemka. Najmocniej gorączkę sobotniej nocy odsypia kotka. Obserwuję ją ze współczuciem, nie jest w stanie ruszyć łapą, tak, jakby wczoraj tańczyła z nami. 
Pogoda pozwoliła na świętowanie urodzin A. dopiero teraz. I było prawie, jak u Maneta, tyle że bez nagich kobiet i zamiast śniadania – grill na trawie. Na tarasie. Na schodach.
Obraz-stopklatka: Asia
szef grillowej kuchni, Przemek dyskutujący z Grzesiem, Magda zatopiona w rozmowie z Mają, Olga przekonywana przez A. do lokalnych browarów, Przemek słuchający opowieści Ani o koniach, Monia z Marcinem – obserwatorzy rzeczywistości, Tomek nabijający fajkę, Tatiana z Maćkiem pochyleni nad raczkującą Helenką, Dziewczynki biegnące po raz enty do klatki z papugami, Sesja przyczajona pod samochodem, ja z aparatem...
Byli wszyscy, których bardzo lubię, Ci najbliżsi i Ci bliżsi, niż jeszcze rok temu, kiedy dużo mniej ich znałam. Czyli: więcej luzu, więcej spontaniczności i zabawa tak dobra, że mogłaby trwać dłużej, tylko koniecznie
w pełnym składzie. Zapomniałam, jak lubię tańczyć. Magda powiedziała dzisiaj to samo, nie przeszkodził jej nawet gips, bo przecież na jednej nodze też można. W facetach dzika pogowa radość, prawie w locie łapałyśmy ich okulary, a dziś od rana liczę siniaki na rękach A.
Mała Ania – rozbawiona Pankóweczka, nowa fanka KSU, którą zdecydowanie najtrudniej było wyciągnąć z imprezy. Jak im się udały te Córeczki, jednym i drugim, przefajne, przekochane. 
Monia z Marcinem, po wczorajszym zniknięciu w angielskim stylu, przyszli "pożegnać się" dzisiaj, podtrzymała się tym samym tradycja pourodzinowych poprawin. Tak sobie kontemplujemy razem cichość i zieloność podwórkowego lasu i smak odgrzewanych szaszłyków. Kot współodczuwa ze swoim panem, jaki klin dla kota? – oto jest pytanie.
 

sobota, 6 lipca 2013

SMAKOWITA IMPROWIZACJA – KATO BAZAR NA MARIACKIEJ


Świetny plakat autorstwa Tomasza Berezowskiego

Pamięć moich kubków smakowych uparcie wraca do galaretki… kawowej. Głodna zaskoczeń spróbowałam 
i w momencie jasne stało się, gdzie wpadać będę z ciekawości przez całe lato. 
Że produkty eko, że zdrowe i świeże, że lokalni producenci to oczywiste, ale kulinarne odkrycia i inspiracje – to dopiero przyjemność. I tej przyjemności na pierwszym improwizowanym Kato Bazarze nie brakowało. 
Wspomnianymi galaretkami częstowała śląska prażalnia kawy Cafe Amor, nie było szans, Bytomski Kusik musiał skusić. Tak, jak ciasto marchewkowe, ledwie przez nich uratowane, bo zamierzałam z rozpędu wziąć 11 kawałków dla wszystkich krewnych i znajomych królika. Byłoby nie fair zostawić ich z prawie pustą blachą przed godziną 10.00 rano, niechętnie, ale musiałam przyznać im rację. 
W sukurs przyszły słodkości ze stoiska Domowych Wypieków, ciastko kokosowe z polewą karmelową miało potem, już w domu, wielu amatorów, takie było dobre. 
Surową, ręcznie formowaną czekoladę z jagodami goji, prezent od A., dawkuję za to wyjątkowo powoli, kostka szczęścia dziennie. 
Były i znajome brownie i inne cuda z Good Cake, było stoisko 'A to dobre!', do którego polecieliśmy, jak muchy do lepu, nie wiem, czy bardziej za sprawą tostów z ich konfiturami, czy przyciągających wzrok kolorowych słoików. Świetnie zaprojektowane etykiety to jedno, z kolei zastawiony przetworami regał przywodził na myśl trochę babciną spiżarnię, cudem jakimś wybraliśmy w końcu konfiturę z malin i z pomarańczy. 
Ale przecież Kato Bazar miał tez swoje wytrawne oblicze, gdyby nie to, że niewiele mieliśmy czasu, postałabym bez zniecierpliwienia w kolejce do cieszących oczy wędlin z Jaworzna, a jakże! Potem pajdę chleba ze smalcem popiła świeżo tłoczonym sokiem z jabłek i w miłym otoczeniu certyfikowanych warzyw poczekała na dalszy rozwój wypadków. Zapewne skuszona jeszcze po drodze jakimś pęczkiem przezdrowo wyglądającej marchewki albo tak egzotycznym dzisiaj jarmużem. 
Żałuję, że nie udało się zgrać czasowo z Agatą Noszczyk i którymś z jej hummusów, żałuję, że nie było zapowiadanych serów i wina z murckowskiej Winnej Zagrody. Mimo to, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. 
Takie miejsca odwiedza się nie tylko dla sprzedawanych tam lokalnych produktów, ale również dla atmosfery – dla uśmiechów i spontanicznych pogawędek o jedzeniu, dla wspólnego dzielenia pasji do gotowania i miłości do tego, co dobre. Wiele razy, czytając w pismach kulinarnych czy na blogach o podobnych inicjatywach, myśli się: "Świetnie byłoby mieć coś takiego w Katowicach". 
Michał i Dominik z KATO i Ola Czapla Oslislo, autorka bloga Ostryga, wprowadzili te myśli w życie i chwała im za to! 

Podoba mi się taka tradycja
A. na tropie kotów zawsze i wszędzie
Przetwory A to dobre!  lato w słoikach
Obłędne galaretki kawowe
Kawa z bytomskiej prażalni Cafe Amor
Ten szczypior ma certyfikat
Marchewka pod palmami
Prawda, że ładne?
Domowe Wypieki










Znam Kogoś, Komu zaświeciłyby się oczy przy tym stoisku
Do następnej soboty!