Pogoda pozwoliła na świętowanie urodzin A. dopiero teraz. I było prawie, jak u Maneta, tyle że bez nagich kobiet i zamiast śniadania – grill na trawie. Na tarasie. Na schodach.
Obraz-stopklatka: Asia – szef grillowej kuchni, Przemek dyskutujący z Grzesiem, Magda zatopiona w rozmowie z Mają, Olga przekonywana przez A. do lokalnych browarów, Przemek słuchający opowieści Ani o koniach, Monia z Marcinem – obserwatorzy rzeczywistości, Tomek nabijający fajkę, Tatiana z Maćkiem pochyleni nad raczkującą Helenką, Dziewczynki biegnące po raz enty do klatki z papugami, Sesja przyczajona pod samochodem, ja z aparatem...
Byli wszyscy, których bardzo lubię, Ci najbliżsi i Ci bliżsi, niż jeszcze rok temu, kiedy dużo mniej ich znałam. Czyli: więcej luzu, więcej spontaniczności i zabawa tak dobra, że mogłaby trwać dłużej, tylko koniecznie
w pełnym składzie. Zapomniałam, jak lubię tańczyć. Magda powiedziała dzisiaj to samo, nie przeszkodził jej nawet gips, bo przecież na jednej nodze też można. W facetach dzika pogowa radość, prawie w locie łapałyśmy ich okulary, a dziś od rana liczę siniaki na rękach A. Mała Ania – rozbawiona Pankóweczka, nowa fanka KSU, którą zdecydowanie najtrudniej było wyciągnąć z imprezy. Jak im się udały te Córeczki, jednym i drugim, przefajne, przekochane.
Monia z Marcinem, po wczorajszym zniknięciu w angielskim stylu, przyszli "pożegnać się" dzisiaj, podtrzymała się tym samym tradycja pourodzinowych poprawin. Tak sobie kontemplujemy razem cichość i zieloność podwórkowego lasu i smak odgrzewanych szaszłyków. Kot współodczuwa ze swoim panem, jaki klin dla kota? – oto jest pytanie.