niedziela, 31 marca 2013

ŚWIĘTA

To nie był mój miesiąc. Nie w tym roku. 
Może dlatego świątecznie zrobiło mi się dopiero u Rodziców. Wkładają w przygotowania zawsze tyle serca, przekraczam próg domu i nagle jestem w świecie bez szarości, w którym wszystko jest na swoim miejscu, dokładnie takie, jak powinno być. Chciałabym, żeby kiedyś mogli poczuć to samo u mnie.  
Olga podarowała nam bukiet żółtych tulipanów, dwadzieścia słońc na tle zimowego okna. Jeszcze wczoraj  
w drodze z kościoła Asia fotografowała przebiśniegi. Dzisiaj mamy na balkonie ptasi nalot, ptasią stołówkę  
i ptasie radio. Przyroda zdezorientowana tym, co się dzieje, tak samo jak my. Wysypujemy do karmnika ostatnie zapasy ziarna, podglądamy zza firanek z atlasem w ręku, tylu gatunków naraz to niecodzienny widok. Kosy, gołębie, wróble, sikorki, zięby, dzwońce – w tej wspólnej śnieżnej niedoli zapominają, że zwykle walczą ze sobą.  
Szukamy filmów, w których są wiosna i lato.  
Dziwne te Święta. Kulinarnej weny we mnie za grosz, jedyne, co robię, to fotografuję w kuchni Innych.  
Mielenie sera na sernik, ucieranie w makutrze masła z cukrem, ubijanie piany z białek, krojenie jarzyn na sałatkę, pieczenie domowych wędlin. Wszystko ma wyrazisty smak – i żurek, i pasztet, i drożdżowa baba. Wszystko kipi kolorami. Tylko świat tak męcząco bezbarwny.  
Nasze pisanki, jak co roku ugotowane w łupinach cebuli jajka, na których wyskrobujemy żyletkami, co tylko przyjdzie do głowy. Asi wzory niedoścignione, mocne wyraźne kreski, piękne. Ja zwykle wymyślam mało wielkanocne historie, w tym roku miasto inspirowane „Sklepami cynamonowymi” Schulza, trochę obrazami Chagalla. Miasto, które budzi ze snu anielska trąba.  
Może to jednak opowieść o Zmartwychwstaniu?

piątek, 29 marca 2013

POGODOWE NONSENSY

Pamiętam wiosnę w czwartej klasie liceum. Spacery po rozkwitającym mieście i przesiadywanie na ławkach po szkole, z moją pierwszą Miłością. 
Tego roku w Lany Poniedziałek uciekałyśmy przed chłopakami z sąsiedztwa w letnich sukienkach – nie zostawili wtedy na nas suchej nitki. Było tak ciepło, że właściwie nie miało to większego znaczenia. 
Pamiętam ostatnią Wielkanoc u Babci i kometę zawieszoną nad domem. W bezchmurny wieczór można było ją obserwować wyraźną, jak na dłoni. 
Pamiętam kolorowe apaszki, którymi, chyba jakoś na początku liceum, obdarowałyśmy się z Olgą na zajączka i które na tamtą świąteczną pogodę były w sam raz.
Pamiętam taki Dzień Kobiet we Wrocławiu – rozpięte płaszcze, wiosenne pantofle, dziewczynę z bukietem żółtych bratków. 
Pamiętam moje pierwsze Katowice z P., które w połowie marca przywitały mnie obłędnym słońcem, takim na krótki rękaw. 
Pamiętam początek kwietnia sześć lat temu. Czekałam na ławce na właściciela mieszkania, które za chwilę miałam wynająć. Kwitły wszystkie drzewa i krzewy wokół bloku.
I pamiętam zapach marcowego powietrza. I marcowych pocałunków. To był zapach wiosennego wiatru. Zawsze. 
Dzisiaj rano wstałam, spojrzałam za okno i powiedziałam głośno sama do siebie: "To jest chyba jakiś żart!"
Z roku na rok coraz mniej wiosny.
A. śmieje się, kiedy mówię, że kiedyś wszystko było lepsze.
Ale było.

wtorek, 26 marca 2013

PISANIE TO NIE FRUWANIE

Sylwia Plath, żeby pisać, wstawała o 4.00 rano. Przez trzy godziny, zanim budzili się Ted i dzieci, była poetką, pisarką, kobietą nie domową. To był jej kawałek czasu.
Virginia Woolf wiodła życie bardzo poukładane – to pisanie było jego osią. Siadała do biurka już o 9.00 rano. Pracowała przez kilka godzin, szła na spacer, wracała na przygotowany przez służące lunch. Popołudnie spędzała z książkami do zrecenzowania, potem miała swoje five o’clock, po którym pisała znowu, aż do wieczora.
Pisarskie godziny Marty Fox dzielone były z gotowaniem obiadu „na jutro”, od 22.00 kuchnia była jej azylem
i pracownią, stół – biurkiem. Do dzisiaj, podobnie jak kiedyś Zofia Chądzyńska, trzyma się zasady: dwie strony maszynopisu dziennie. Tę pisarską dyscyplinę chce w nas zaszczepić.
Notujemy złote rady. NIE dla egzaltacji, patosu, nadmiaru przymiotników i zaimków, powtórzeń, sloganów, kolokwializmów, wielokropków, dużych liter, wykrzykników. TAK dla konkretów, detali, prostoty, przenikliwości obserwacji, rzeczowników i czasowników.
Odbieramy nasze teksty, pełne zielonych skreśleń i notatek na marginesach. Miał być cud, miód i orzeszki – nie ma. Odrobina nadziei w tej zieloności, odrobina, ale jest.
„Pisanie to nie fruwanie” – słyszymy. I jeszcze to, że pisarz jest zawsze pomiędzy a pomiędzy. Pomiędzy życiem a literaturą, pomiędzy pisaniem a czytaniem, pomiędzy światami.
I pomiędzy możliwościami – myślę już w swojej dziupli. Może rozwinąć skrzydła i wzbić się wysoko w górę albo odkryć w końcu, że od zawsze jest nielotem.


Rose Pamphyle z komedii Régis'a Roinsard'a też pisze, a raczej przepisuje – na maszynie. Też się ściga ze sobą – w konkursach na najszybszą stenotypistkę. 
"Wspaniała" to pastelowy retro obrazek, który ogląda się bardzo przyjemnie. O tej przyjemności bardziej może, niż cała fabuła, decyduje jej tło – rzecz dzieje się bowiem w kolorowych latach 50-tych. Uwodzą głębokie dekolty, rozkloszowane spódnice, eyelinerowe kreski na powiekach i okulary motylki. Uwodzą eleganccy mężczyźni w kłębach papierosowego dymu, ich samochody, muzyka z gramofonów i maszyny do pisania – jedna ładniejsza od drugiej. Dla miłośników – do zakochania.
Podoba mi się Déborah François  w roli Rose. Uroczo niezdarna, lekko zahukana i bardzo zdeterminowana "dziewczynka" z prowincji, która chce być kimś więcej i której rozkwitanie jest osią tego filmu. Wielka emancypacja to co prawda nie będzie, skoro, mimo całej ówczesnej swobody obyczajowej we Francji, co bardziej przebojowa kobieta może spełnić się zawodowo najwyżej jako sekretarka jakiegoś faceta. Kobieta wyzwolona, jaką chce być i w pewnym sensie staje się Rose, wzrasta przecież pod okiem mężczyzn i od owych mężczyzn zależy.

Louis Échard to taki trochę jak Mały Książę, który hoduje swoją Różę, dostrzega w niej talent, pielęgnowanie którego ma być jak lekarstwo na jego życiowe niespełnienie. Tak, jak Louis  – wieczny mistrz drugiego planu, tak i Roman Duris nie wychodzi z cienia Déborah François, bardziej wyrazisty był dla mnie w innych swoich rolach.
Więcej chemii, niż między bohaterami, jest w samym pisaniu na maszynie, doznaniu dla rywalizujących ze sobą zawodniczek i dopingującej je publiczności niemal ekstatycznym. Tym razem większe emocje wzbudziło we mnie 515 znaków na minutę, niż "je t'aime"
co wcale nie jest niczym złym. Świetnie domknął się tym filmem wczorajszy dzień i temat tego wpisu.
Pisanie, jak fruwanie po klawiszach maszyny, dłonie o kolorowych paznokciach, jak skrzydła kolibra, a jednak nie. Bo mimo całej kobiecej zmysłowości tego obrazka i pozornej lekkości, żadne to fruwanie, tylko ciężka, okupiona poświęceniami i żelazną dyscypliną, praca. 

niedziela, 24 marca 2013

***

Sobotni dom jednak nie sprzyja skupieniu. Tu by trzeba machnąć odkurzaczem, tam coś zrobić dobrego do jedzenia, rzeżuchę posiać, gazetę poczytać, z kotem się pobawić, skoro jak tydzien długi siedzi sam... Wymyślić sobie milion rzeczy, byleby nie siedzieć przy biurku i nie pisać. Więc uciekłam. Zamknięta na zapleczu warsztatów A. tylko ja i komputer nie miałam wyjścia, nie było już rozpraszaczy wszelakich, żadnej ucieczki od słów. 

Apropo kota. A. śmieje się cały weekend z mojego: "Nasza Kicia kochana, jak sobie śpi, Malutka." Albo: "Biedna nasza Kiciunia, cały dzień znowu sama siedziała". Śmieje się, bo padają i zdania takie: "Cała kanapa zasłana sierścią tego Twojego kota" na zmianę z: "Twoja Sesja chyba rozrabia w kuchni." Jak to się zmienia kocia przynależność w różnych kontekstach. 

Lubię sosny. Bardzo. Wyrastają na ulicach, którymi spacerujemy, co chwilę. Wysokie, do samego nieba. Może tam w górze cieplej i więcej widoków na wiosnę. Od kiedy usłyszałam dzisiaj w radiu, że przecież nie ma wyjścia i kiedyś musi przyjść, ulotniło się gdzieś zniecierpliwienie. Fakt, przecież prędzej czy później, przyjdzie. 

piątek, 22 marca 2013

BĘDZIE SŁOŃCE, BĘDZIE DOBRZE

Tytuł tego wpisu to słowa, którymi Ktoś mnie dzisiaj roześmiał. Dziękuję.

Fragment obrazu Olgi, mój zastrzyk energii co rano

"A kogo widzisz, kiedy mówisz „Bóg”? – pyta Kamilla Baar Piotra Fiedlera w wywiadzie dla magazynu Maleman Bo dla mnie Bóg to energia, moc sprawcza. Kiedy czegoś bardzo chcesz, dążysz do tego i to się to zdarza. Jakbyśmy byli podłączeni kablami do energetycznego akumulatora gdzieś na górze. I nie każdy to podłączenie widzi i wykorzystuje. Ludzie szczęśliwi są wtedy, kiedy mają cel i do niego dążą." 
Bardzo mi się spodobał ten akumulator. A cele... to samo powiedział kilka dni temu mój A., tak po swojemu mądrze odpowiadając na dręczące mnie ostatnio pytania. 

Z cyklu Kobiecość–Męskość. 
One rozmawiają ze sobą. Wirtualnie. 
Jedna pyta drugą, jak spędzają piątkowy wieczór u Niego. 
On gra w snajpera, a ja jem emenemsy i oglądam Rodzinkę.pl. A wy co robicie?
Ja piszę bloga, On przygotowuje sprzęt na jutrzejsze warsztaty.  
Ta, która zapytała pierwsza, pokłada się na biurku ze śmiechu nad tym dialogiem świetnym do dowcipu pt. 
"Jaki jest szczyt romantyzmu?"

czwartek, 21 marca 2013

NA WYPADEK, GDYBY ZAPOMNIAŁA, ILE W NIEJ NADZIEI

Smak wiosny

wiosna ma smak zielony:
ogórki małosolne
młoda kapusta
koperek
botwinka
szpinak
wszystko aż się pręży
chrupie w zębach
i żyje

młoda kapusta
świeżo ukiszona
dodaje sensu
przy każdym obiedzie
szpinak dogaduje się ze wszystkimi
czy to krewetki
czy młode ziemniaki
makaron albo kluchy

wiosną jemy ciekawiej
i barwniej żyjemy

aby do wiosny
się mówi
bo wiosna rozwiązuje
wiele problemów

mimochodem

(Ewa Dobek, z książki: "Rób co chcesz tylko gotuj")

środa, 20 marca 2013

POWROTY

Moje myśli osiadły na mieliźnie. Przeszłości. I nijak ich zgarnąć stamtąd, normalnie za cholerę.
Tak, wiem, trzeba być tu i teraz, cóż, ja się brzechcę chwilowo w autorefleksjach i rozpamiętywaniach. 

Mam tylko nadzieję, że jak już się pouderzam w piersi wystarczającą ilość razy, wyspowiadam i rozgrzeszę sama przed sobą i jeszcze poprawę postanowię na wieki wieków – wróci spokój i ufność, że to, co najlepsze, jeszcze przede mną. 
 
Ktoś dawno niewidziany zapytał mnie dzisiaj: "Jakieś nowości u ciebie? Czego mam ci pogratulować?" Patrzyłam na dwoje kochanych, naprawdę kochanych dzieci, bawiących się na dywanie, jeszcze nie przebrzmiało w głowie echo słów o tym, kto ma synka, a kto córkę, kto mieszkanie, a kto planuje wybudować dom... i to pytanie, na które nagle nie wiedziałam, co odpowiedzieć. 
A potem zastanawiałam się, dlaczego właściwie? Bo jedyną słuszną odpowiedzią byłoby: "Jestem w ciąży"? Chyba muszę obejrzeć od nowa "Seks w wielkim mieście". 
Są spotkania, które w pewnych stanach ducha nie pomagają. Bynajmniej nie z winy osób, z którymi się spotykamy, to raczej bolesne zderzenia rzeczywistości. I smutna, nagła świadomość, że niektórzy ludzie byli w naszym życiu na chwilę tylko. I że nie ma powrotów.