niedziela, 23 listopada 2014

gdzie byłam, kiedy mnie nie było


Paulina z blogu Przejaśnienie, (w której na odległość, jaka dzieli Katowice od Krakowa, wyczuwam bratnią duszę), napisała niedawno:
"cisza nie oznacza ani wyłączonego piekarnika 
ani braku przyłapanych w głowie słów do napisania. 
w ciszy dzieje się najwięcej." 
Od tych dwóch genialnych zdań mogłabym zacząć opowieść o tym, gdzie i jak byłam, kiedy nie było mnie tutaj. Opowieść o małej rewolucji, bynajmniej nie kuchennej, piekarnik konsekwentnie odmawia współpracy, a i we mnie wielkiej weny kulinarnej przez ostatnie miesiące nie było. Za to przyłapywanych w głowie słów tyle, że postów starczyłoby pewnie na rok codziennego pisania. Serio, mam w głowie setki nienapisanych tekstów. Ich szkice walają się w szufladzie biurka, w torebce, w pamięci telefonu i w mojej pamięci, szczególnie przed snem. Hałasują, gdy na blogu cicho. 
Miejsce, w którym się znalazłam, niewiele ma z ciszą wspólnego od samego początku, od pierwszej walki na przekleństwa i trzaskanie drzwiami, jaką przywitali mnie sąsiedzi z dołu. Szybko i ze zgrozą odkryłam, że sąsiadka z góry na budzenie ustawia telezakupy, ryk telewizora za każdym razem zrywa z łóżek wszystkich, tylko nie ją, sądząc po tym, że reklamy ciągną się w nieskończoność. Latem za ścianą zaczęło płakać niemowlę, uspokajają je tylko pieśni kościelne w wykonaniu jego ojca. Rzeczony ojciec, kiedy nie śpiewa, remontuje mieszkanie, ciągle mam nadzieję, że w końcu dotrze i do skrzypiących drzwi wejściowych. Lokalny koloryt uzupełnia malowanie bloku naprzeciwko – stukanie, spawanie i pokrzykiwania robotników od 7.00 rano do 19.00 wieczorem, od kwietnia po dziś dzień. A, byłabym zapomniała o buczeniu agregatów (?) na pobliskim markecie i o miłośniku śląskich szlagierów z segmentu obok. 
Przez pierwsze miesiące czułam się tak, jakby mnie ktoś wyciął z tamtej przestrzeni i na siłę wkleił tutaj. Wychodziłam na balkon i czułam blokowiskową klaustrofobię. Chciałam znowu pić herbatę na tarasie, słuchać pociągów i oglądać gwiazdy nad świerkami. To Dziewczyny właściwie ułożyły mnie tutaj. Poskręcały szafy, rozpakowały dziesiątki pudeł i o dziesiątki rzeczy, nie zważając na protesty, uszczupliły mój chomiczy stan posiadania. 
Długo trwało, zanim ze wszystkim, co nowe, ułożyłam się ja. Któregoś dnia, właściwie niedawno, z radością odkryłam, że wracam do siebie. Że znowu mi się chce. Że znowu słucham muzyki i zachwycam się zielenią na patelni. Że znowu zapalam się do tego, co robię i tak, jak kiedyś, trajkoczę w tym zapaleniu, jak najęta. 
W moim mieszkaniu są fotele, sofa i stolik, jak z serialu Downton Abbey, który namiętnie oglądam. Własność babci właścicielki. Nazwane żartobliwie "ludwikami", chętnie przyjmują gości, a było ich przez ten czas trochę. Tak, jak smsów, maili, telefonów, niespodzianek, tysiące gestów i dobrych słów bliskich mi Ludzi. Radość, że są. I że są właśnie tacy. 
Na ulubionych blogach sezonowość. Dynie, pożegnania jesieni i oczekiwanie na zimę. A u mnie na przekór piwonie z lata, którego prawie w tym roku dla mnie nie było. 
Podczas warsztatów z pisania Marta Fox przekonywała nas, jak ważna jest konsekwencja. Rytmiczność. Jej rytmem były dwie wieczorne godziny dziennie, czas dla pisania, który staje się w końcu nawykiem. Takim, że choćby się waliło, paliło, nie ma dnia bez białej kartki – tej na biurku albo na ekranie komputera. Nawet, jeżeli przez te dwie godziny wymyśli się jedno zdanie. 
Chcę bardzo, żeby od dziś było ich tutaj więcej.  

2 komentarze:

  1. Już się nie mogę doczekać tych wszystkich nowych wpisów :) Twoje spojrzenie na świat warte jest codziennego zapisywania więc trzymam kciuki za rytm i nawyk. I jeszcze na koniec coś od Eckharta: "Mądrość przychodzi wraz ze zdolnością przebywania w Ciszy" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Pewnie nie uda się codziennie, ale mam nadzieję, że częściej niż to bywało ostatnio. A Eckhart jak zawsze celnie.

      Usuń

Dziękuję za Wasze komentarze