poniedziałek, 30 listopada 2015

dolina marty w listopadzie


Nie śpię kolejną noc. Deszcz z wiatrem tłuką się o szyby. Listopad. „Są tacy, co zostają w domu, i tacy, co odchodzą” – pisze Tove Jansson. Co roku o tej porze czytam „Dolinę Muminków w listopadzie” i tyle w niej mądrości, że kiedy kończę, natychmiast zaczynam od nowa. 
A gdyby tak zostawić wszystko i, jak Włóczykij, wyruszyć w podróż. Mieć przed sobą tylko sto mil ciszy, nic więcej. Chodzić sobie i przyglądać się różnym rzeczom, nic nie myśląc i nic nie pamiętając. Pozwalać dniom mijać, jak chcą. Dużo spać. Zawsze wtedy, kiedy ma się ochotę, tak jak Mimbla, i budzić się tylko wtedy, kiedy naprawdę warto. 
A gdyby tak przestać sprzątać z własnej nieprzymuszonej woli. Pobyć przez chwilę Filifionką bez natręctw, neuroz i manii. Dostrzec nagle, jaki kolor ma abażur oglądanej codziennie lampy i po co jednej osobie tyle porcelany? 
Albo stać się całkiem nowym Paszczakiem – skończyć z układaniem, urządzaniem i uprzytamnianiem wszystkim, co i jak powinni. A w zamian – znaleźć czas na życie. 
Albo jeszcze – jak Wuj Truj – zapragnąć patrzeć na całkiem nowe rzeczy, uciec z domu, w którym ciągle ktoś przeszkadza i mówi, kim się jest. Mieć swój całkiem własny dzień. 
Kiedyś myślałam, że to książka o podróży. Potem – że o tęsknocie. W tym roku widzę w niej opowieść o domu. Każdy z bohaterów zostawia swoje pokręcone domostwo i wyrusza w podróż do Doliny Muminków. Każdy inaczej ją zapamiętał. Włóczykij rozmyśla o Tatusiu nakręcającym zegar i pukającym w barometr, o Mamie rozpalającej w piecu i Muminku zaglądającym do skrzynki na listy koło mostu. I o tym, że przy nich mógł być zawsze sam ze sobą. 
Homek Toft, mieszkający na co dzień samotnie w nieużywanej łodzi Paszczaka, snuje w wyobraźni historię o szczęśliwej rodzinie, o rabacie piwonii i fotelu na biegunach, o Mamie.
Paszczak wspomina pokój gościnny z oknem na południe, gdzie letni wietrzyk porusza białą firanką, haczyk 
w oknie stuka leciutko od powiewu, a pod sufitem bzyczy mucha. Nie trzeba się spieszyć, kawa czeka na werandzie, wszystko jest proste i samo dobrze się układa. 
Wujowi Trujowi marzy się chwila spokoju nad potokiem. 
Jest jeszcze Mimbla, która wie, że w Dolnie bardzo łatwo miło spędzać czas: „Można leżeć na moście i patrzeć, jak przepływa pod nim woda. Albo biegać i brodzić w czerwonych botach po mokradłach. Albo zwinąć się w kłębek i przysłuchiwać się, jak deszcz pada na dach”.   
Na miejscu wszystko jest niby takie samo, ale jednak zupełnie inne – bo w domu Muminków nie ma jego mieszkańców. I nawet, kiedy goście starają się, żeby było tak, jak zapamiętali, to niemożliwe. Tak, jak niemożliwe jest uciec, zapomnieć i stać się kimś zupełnie innym. Na końcu podróży wraca się zawsze do siebie – o tym też jest ta opowieść. I może jeszcze o odwadze, bo każdy z nich wyszedł za próg i spróbował, choć przez moment, czegoś innego.
Ja tymczasem tej jesieni zostałam w swoim domu. I jeszcze przez chwilę pozwalam dniom mijać, jak chcą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze