niedziela, 17 czerwca 2012

DŁUCIKOWE LODY NA EURO-NIEDOSYT

Poranek zalał dom słońcem, ale kiedy do rozbudzonej świadomości przedarło się wspomnienie wczorajszego wieczoru, pochmurniało. Dziwny to był dzień powietrze zeszło, czuliśmy się, śmiem podejrzewać, nie tylko my, jakby to nas przeczołgali po boisku, energii starczyło zaledwie na tyle, żeby dogorywać w ogrodzie. I jeść. Cały weekend grillowaliśmy, jakbyśmy tym kompulsywnym już prawie objadaniem się mieli jakoś zrekompensować nasz Euro-niedosyt. 
Magda napisała, że wszystko to, od czego uciekła na ostatnie dwa dni, wróciło ze zdwojoną siłą i hałasem już w pociągu, pełnym "spoconych i śmierdzących chłopów w koszulkach biało-czerwonych albo bez."
Udało jej się wyrwać mnie na chwilę z pomeczowego odrętwienia i nawet roześmiać końcówką maila:
"Na meczu byłam, zdjęcia mi się średnio udały.. cóż, tak mniej więcej, jak naszej drużynie ten mecz... (...) jakiś hinduski dziennikarz wysępił ode mnie papierosa, coś bełkotał, że chce zrobić wywiad ze mną, tak więc mogłam zostać celebrytką, ale nie zostanę, bo się nie zgodziłam. Zostawił czarną wizytówkę, za pomocą której potem w domu czarnego robaka ukatrupiłam, z tego wniosek, że każda rzecz ma swoje przeznaczenie."
Przy mailu Ali i Marka, rechotałam już w głos:
"Wczoraj siedzieliśmy sobie i oglądaliśmy meczyk. Na koniec uraczono widza statystykami, jak przebiegali piłkarze. Jeden z nich potrafił jeszcze w 87 minucie meczu przebiec sprintem 70 metrów. Zachwyciliśmy się wpierw, bo wydawał nam się to nie lada wyczyn, ale po chwili stwierdziliśmy, że nie takie rzeczy człowiek na w-fie wyprawiał! Całą dyskusję zakończył Mały, układając się w pozycji uwydatniającej jego dwa podbródki:
'Ale i tak dobry jest! Mi chyba w życiu nie zdarzyło się biec sprintem... i chyba się nie zdarzy:) :D' ".
Kochani moi, zawsze, kiedy Ich czytam, uświadamiam sobie, jak czekam, aż wrócą, będą znowu blisko.
Pod wieczór byliśmy już nawet w stanie przypominać i śmiać się z co głupszych komentarzy Szpakowskiego, którego miałam wczoraj ochotę parę razy wyciszyć zupełnie, odkrycie dnia: "Warunki dla obu ekip trudne, ale jednakowe" albo: "Do końca Polacy!!! myśli, że może jeszcze jakimś cudem, choć ta wiara jest już żadna (!!!), kończy spotkanie Craig Thomson..." 
Cóż, zrobili nasi, co było w ich mocy. Widać więcej mocy z nimi nie było.
Żeby osłodzić sobie jakoś gorycz porażki, wieczorem wybraliśmy się na lody do Dłucika, rodzinnej cukierenki z tradycją, która mnie kupiła zupełnie wielkością gałek i smakiem śmietany kremówki, a nie mleka w proszku, z rozkoszą odnotowywanym za każdym razem przez moje zepsute podniebienie. Nie są to co prawda pistacjowe Consonni z chorzowskiej Mańany, mimo to naprawdę niezłe. I codziennie inne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze