piątek, 22 czerwca 2012

Z CAŁYM DOBRODZIEJSTWEM INWENTARZA

Lubię czytać rozmowy z Dorotą Sumińską – lekarką weterynarii, psychologiem od zwierząt, szczęśliwą posiadaczką, aktualnie, ośmiu psów, dwunastu kotów i dwóch jeży. Bliska mi jest jej miłość do przyrody, to jedna z takich osób, do której chciałoby się wprosić na herbatę, na dłuższą chwilę rozmowy. Tak, jak Agnieszka Kozak, której wywiad zamieściły ostatnie Wysokie Obcasy. 
"Ojciec znosił wszystko, co według niego potrzebowało pomocy, i leczył to w samym centrum Warszawy.
W miniaturowym mieszkaniu na Wspólnej. Moja babcia, do której należało mieszkanie, sypiała na polowym łóżku przy szafie, na której siedziały drapieżne ptaki i z góry łypały na nią okiem. Przykrywała się więc z głową, żeby się nie bać... Zwierząt było bardzo dużo. Część z nich zostawała na zawsze, bo nie były w stanie poradzić sobie na wolności. Poza nimi zawsze towarzyszyły nam psy i koty. Była też kura o imieniu Pani Warszawska, znakomicie karmiona i jej jajka miały w sobie to, co najlepsze. W lecie mieszkała na balkonie, a zimą w kuchni. To był koniec lat 50... "
– jakie to musiało być piękne dzieciństwo. 
Pytana, jak sobie radzi dzisiaj z całą tą zwierzęcą ferajną, Dorota Sumińska odpowiada: "To nie jest trudne. Do zaspokajania potrzeb emocjonalnych wystarczy miłość. Tej u nas w bród. (...) Jestem w to tak wdrożona, że nie mam kłopotu z czasem. Wystarcza mi go na robienie mnóstwa innych rzeczy. Jestem pewna, że czerpię mnóstwo energii z obcowania z moimi zwierzętami."
Myślę o tym, ile radości dawał nam nasz Pies. I o tym, że życie w domu, w którym mieszka zwierzę, dla mnie jest jakoś pełniejsze. I jeszcze o tym, jak mi brakuje mądrych psich oczu, futrzanych uszu, w które można było wyszeptać wszystko, z przekonaniem, że rozumie, jak nikt, merdania ogonem, w odpowiedzi na które nie sposób było się nie uśmiechnąć. Tak, nie można się nie uśmiechnąć do machającego ogonem psa. I ta historia o Drapku, który stracił swojego nieodłącznego przyjaciela Ciapka i który po latach wciąż pamięta i wciąż zagląda pod brzózkę, jakby pytał: jesteś tam? Zupełnie, jak nasz Kajtek, kiedy odwiedzałyśmy Olgę, z ożywieniem wyczekujący zza uchylonych drzwi Zosinego szczekania. 
Ale to wywiad nie tylko o zwierzętach. Dużo tu mądrych słów o życiu w ogóle. O współczesnym świecie, do którego Dorota Sumińska, jak mówi, nie pasuje: "Dla mnie to jest tak sztuczny świat, tak nienormalny, że nie bardzo umiem się w nim poruszać. Bardzo się cieszę, że mam 54 lata, a nie 24, bo bałabym się wychowywać dziecko we współczesnym świecie. Bałabym się startować, dostosowywać do wymogów instytucji, które dają pracę. Jestem ze świata, który umarł, ale mam nadzieję, że się odrodzi. Widzę, że jest potrzeba wracania do ludzkich spraw, ciepłych i normalnych, a nie do sztancy czy umundurowania."
A w pewien upalny lipiec trzy przyjaciółki siedziały na tarasie, mocząc nogi w miskach z zimną wodą
i opowiadały swoje historie. Z tych rozmów wzięła się książka "Jak wychować dziecko, psa, kota i faceta"
,
w kontekście której mówi Dorota Sumińska o miłości i to, co mówi, takie bardzo na teraz dla mnie:
"Można kochać i dziecko, i psa, i faceta. Miłość jest jedna, tylko sposoby jej wyrażania są różne. Problem jest w tym, że nikt nas nie uczy przeżywania emocji. Nie umiemy sobie radzić z nimi. Kochania też trzeba się nauczyć. Najlepiej od mamy, taty, cioci i babci. Jednak co zrobić, gdy i oni nie wiedzą lub wiedzą zbyt późno?
I koło się zamyka. Uciekamy do poradników, psychoanalityków, psychologów. Dobrze, jeśli są w zasięgu ręki. Dobrze, jeśli są fachowcami. Najczęściej wydaje się nam, że miłość to stan posiadania. Jak kochamy, to mamy. Przyklepany, przypluty, nasz i ma być taki, a nie inny. Nieważne
dziecko, pies, mąż, żona. A to nieprawda. Każdy ma być sobą. Jeśli akceptujemy naszego wybranka bez względu na gatunek i płeć, to musimy go wziąć ze wszystkim, z całym dobrodziejstwem inwentarza. 
Ze wszystkim wszystkim?  
Ze wszystkim wszystkim. Pod jednym warunkiem: że 'wszystko' nie czyni nikomu krzywdy."
A na koniec coś o tym, jak wielka jest siła myśli i marzeń o własnym miejscu na ziemi:
"Dom. Wybudowałam dla moich zwierząt! I dla mnie. Mimo że się urodziłam w mieście, nie jestem miejskim człowiekiem. Zawsze wiedziałam, że kiedyś będę miała swój kawałek trawy, a na nim będzie stała moja 'buda'. Miałam naprawdę niewiele pieniędzy, ale szukałam kawałeczka ziemi. W końcu kupiłam nagi ugorek. Dziś mam tu las, ale wtedy i tak mi się podobało. Wzięłam garść ziemi w woreczek, zawiozłam do mieszkania, wsypałam do miseczki i położyłam przy łóżku. Przed snem zaglądałam do miski. 'To jest moja ziemia!' jakieś skłonności obszarnicze się we mnie obudziły. Potem w ciągu dwóch lat udało mi się wybudować dom. I to był cud, do tej pory nie umiem w niego uwierzyć."

Cały artykuł Wysokie Obcasy, 16 czerwca 2012

1 komentarz:

  1. pięknie i tylko smutno na duszy, że Kajtusia już nie ma...:(

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze komentarze