piątek, 6 lipca 2012

Z PAMIĘTNIKA BLONDYNKI

Totalny misz-masz będzie dzisiaj. Na przykład o tym, że jest pora jagodowa, w związku z czym od wczoraj chodzę z fioletowymi ustami. Jagodowy koktajl, makaron z jagodami, a do 1.00 w nocy piekły się jagodzianki. Uwielbiam. I takie, jak te wakacyjne, dopiero co przyniesione z wyprawy do lasu w niebieskiej kance, posypane cukrem. Mmm, poezja.Wczoraj, wracając z pracy, tak mi się zamarzyło nagle, żeby ktoś na mnie czekał z letnim, domowym obiadem. I będą jutro Rodzice, którzy, jakby czytając moje myśli, zaplanowali wszystko to, na co miałam ochotę najbardziej, Oczywiście kluski z jagodami też. Najlepsze.

A skoro już o jedzeniu, zanim napiszę o tym, jaki cyrk zrobiłam z siebie u alergologa, najpierw o zasłyszanej
w poczekalni rozmowie. Małżeństwo czterdziestoparolatków z towarzyszącym im trochę starszym panem, który zaprasza ich na wieczór w ogrodzie, bo przecież wieczory takie cudne, ciepłe i zatrzęsienie owoców o tej porze roku. Najwyraźniej jakiś smakosz z niego, bo zaczyna opowiadać o tym, jak przyrządza krewetki według przepisu Pascala Brodnickiego, pół kostki masła rozpuszczonego na patelni, do tego dużo czosnku, pietruszki
i w końcu krewetki, do pary obowiązkowo ze schłodzonym białym winem, jakim, oczywiście nie zapamiętałam, a szkoda. Cała trójka wydaje prawie orgazmiczne okrzyki. Małżonkowie zaczynają opowiadać o tym, jak pysznie przyrządzone karczochy mieli ostatnio okazję jeść. Następny na tapetę wchodzi bakłażan. Kolor ma przepiękny, ale przyrządzić tego smacznie nie sposób,
pije toto tłuszcz i kompletnie jest przez to niezjadliwe, narzeka pan od ogrodu i krewetek. "Bakłażan wypije tyle tłuszczu, ile mu nalejesz", podpowiada błyskotliwie kobieta, ku jego wielkiej radości, że oto wreszcie wie, co robili z żoną źle. Nagle wtrąca się drugi mężczyzna: "Albo kalafior!!! Z siadłym mlekiem!", co oni natychmiast podchwytują "Tak! Albo kapustka młoda... albo ziemniaczki młode... koniecznie z koperkiem! Z dużą ilością koperku!!!" – zapalają się coraz bardziej. I tak oto krewetki z białym winem przegrały z kartoflami ze zsiadłym mlekiem, a ja, uśmiechając się pod nosem, pomyślałam, że niezależnie od tego, jak bardzo światowi będziemy w swoich kulinarnych poszukiwaniach, nic tak nie działa na podniebienie, jak najprostsze smaki dzieciństwa. 

No to z Pamiętnika Blondynki. Najpierw omal się udusiłam tasiemką z bluzki, rozbierając się u mojego alergologa do badania, wprawiając go w atak śmiechu, który za chwilę ustąpił przerażeniu, kiedy wyciągnęłam swój jagodowo-siny język, bo oczywiście zapomniałam, że w pracy jadłam jagodzianki. Potem, już na korytarzu, chciałam napić się wody z dystrybutora i chyba tylko ja tak potrafię wyjąć kubek, że odpada cały podajnik. Nie muszę chyba pisać, jak bardzo miałam ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy przeleciał przez pół korytarza. Ale to jeszcze nie koniec. Kiedy uporałam się wreszcie z naprawieniem dystrybutora i nalaniem wody i doczłapałam do foteli pod gabinetem usiłując usiąść z moimi czterema torbami, przechyliłam kubek tak, że cała woda wylała się na posadzkę. "Niektórym w upał robi się słabo" – zaczęłam podsumowywać moją opowieść, ale A. dokończył za mnie: "A niektórym robi się głupio".

Najwyraźniej przegrzał  mi się mózg albo naspidowałam się zieloną herbatą, którą piję litrami, bo podobno wychładza organizm. 

Surrealizmu ciąg dalszy. Stoję na pasach koło przychodni. Na rowerze przez wertepy trawnika jedzie, podskakując na wybojach, facet z... kosą i reklamówką z lidla pełną trawy.
Drugi pod blokiem, od dwóch dni puszcza w samochodzie na cały regulator piosenkę, którą znam z jakiegoś wesela, ale za Chiny nie potrafię przypomnieć sobie słów. 

Nasz dialog w drodze do samochodu:
– Ooo, brzoza tu rośnie!
Pierwszy raz ją widzisz?
– No.
– A, to widać wyrosła wczoraj. 

I na koniec poważniej, choć nadal z surrealizmem w tle. Czytam w dzisiejszej Wyborczej o poburzowych zniszczeniach w Bisztynku, jeden z rozmówców opowiada, że grad był jak kurze jaja, w życiu takiego nie widział, pozbierał więc z podwórka i schował trochę w zamrażarce, żeby dzieciom, jak przyjadą z Anglii, pokazać. Tak bardzo mi żal wszystkich poszkodowanych w takich kataklizmach.

Bardzo, bardzo zachęcam do czytania bloga zawARTość piękne, inspirujące
i bardzo kobiece pisanie pięknej, twórczej Osóbki.
 

A nie mówiłam, że będzie misz-masz?

Ilustracja do książki "Na jagody" M.Konopnickiej, autorstwa Mojej Asi

5 komentarzy:

  1. :D Ty mnie nieustannie bawisz:D

    OdpowiedzUsuń
  2. mnie to bardziej przeraża, niż bawi:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja rozumiem i rozbawienie i przerażenie - ale fragment o fioletowym języku był najlepszy - musiałaś mu pokazać podczas badania czy to było następstwo prawie uduszenia? :-)))) (bo wyobraziłam sobie tu drugie) :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
  4. nie, to tylko badanie, ale teraz sobie uświadomiłam, że mogło wskazywać na to drugie:DDD i bardzo mnie ubawiła ta wizja:D

    OdpowiedzUsuń
  5. :D! Buziaki Mała;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze komentarze