czwartek, 2 sierpnia 2012

KAJTUŚ

Od tamtej pory nie mogę przejść koło Katedry, żeby za każdym razem nie przypomnieć sobie, jak w upalne lipcowe popołudnie wyłam na pobliskiej ławce, nie dbając zupełnie o zdziwione miny przechodniów. Parę minut wcześniej usłyszałam od Rodziców, że naszego Psa już chyba nie da się uratować, że jest bardzo źle. 
Od dwóch lat 2 sierpnia myśli nie słuchają mnie szczególnie. Uparcie wracają do momentów, których pamiętać nie chcę, wylęgają się w głowie obrazy tamtego poranka nieproszone. Wcale nie bolą mniej. A ja tak bardzo nie chcę w taki sposób pamiętać. W taki sposób wspominać. I w taki sposób czuć. Nie chcę czuć smutku. I nie chcę widzieć wystraszonych, cierpiących  oczu. Bo przecież śmiały się po psiemu przez długich szesnaście lat. Morda kochana się śmiała. I ogon. Merdający psi ogon, najlepszy rozweselacz świata. Kto w ogóle wymyślił powiedzenie "Humor pod psem", z pejoratywnym wydźwiękiem? Chyba jakiś miłośnik humorzastych kotów, który o psach i ich radosnej naturze nie miał zielonego pojęcia. 
Nie wiem, czy kiedyś będę tęsknić mniej. I kiedy jest czas na kolejnego psa, tak, żeby nie czuć, że zdradza się pamięć poprzedniego. Albo żeby nie bać się nieuchronnego przecież momentu odchodzenia. Nie wiem.
Wciąż nie jesteśmy gotowi, ja nie jestem.  

23 stycznia 18 lat temu Tata wrócił z pracy z nowiną, że jest jamnik do wzięcia. Byłyśmy, zwłaszcza Asia, która od miesięcy nie mówiła o niczym innym, tylko o "piesku ze schroniska", zachwycone, tym bardziej, że Olga miała wtedy już Zosię. Tata, kiedy zobaczył pierwszy raz Kajtka, oniemiał, bynajmniej nie z zachwytu.
"I co, Asia, bierzemy ?", miał zapytać z duszą na ramieniu, co też na takie "cudo" powie Mama, którą pół dnia przekonywaliśmy do jamnika. Asia, zakochana od pierwszego wejrzenia, porwała Psa w ramiona i nie wypuściła przez kilometry roztopów, zresztą – jak śmialiśmy się potem wiele razy, Tata bardzo chętny do wyręczenia jej nie był. Na drugi dzień w pracy wypomniał koledze, że wszystko można powiedzieć o naszym nowym Psie, tylko nie to, że jest jamnikiem, co tamten skwitował: "No coś tam się wiło po schodach, wyglądało na jamnika...".

Kajtuś nie był jamnikiem. Nie był piękny obiektywnie, dla nas był najpiękniejszy. W książeczce zdrowia psa, przy okazji któregoś ze szczepień, weterynarz napisał: "Wielorasowiec podpalany". Ja wolałam po prostu – kundel. Kiedy Babcia zobaczyła go po raz pierwszy, wykrzyknęła bez zastanowienia, za co prawie się na nią obraziłyśmy: "O, jaka zgroza!" A potem przepadła całkowicie, zachwycona, jaki jest mądry, jak prosi, jak gra z nią w piłkę rasowy bramkarz. Przepadł Tata, przepadła w końcu i Mama. Kupił nas wszystkich. 
Bo to był wyjątkowo mądry Pies i wyjątkowo szybko nauczył się wszystkiego. Nie tylko podawać łapę, czy prosić. Nauczył się nas. Znał wszystkie domowe spady, wiedział, co wolno, a co nie, bezbłędnie wyczuwał nastroje, a przy tym potrafił sprytnie owinąć nas sobie wokół ogona. 
Kajtuś miał dwie wielkie miłości. Bez wzajemności kochał jamniczkę Zosię, która po okresie szczenięcych zabaw przestała go tolerować i podgryzała, biednego, przy każdej nadarzającej się okazji, jakoś tam pewnie po psiemu dając mu do zrozumienia, że to niestety mezalians jest. I prawie nie rozstawał się z piłką, a najszczęśliwszy był, kiedy grał z nim pan, nieważne, czy kończyło się to z rozpędu bliskim spotkaniem z przedpokojową szafą. Tata był dla niego bez wątpienia przewodnikiem stada, dla którego należało mieć respekt 
i na kolanach którego w burzę, czy w sylwestra, było najbezpieczniej. To Asia była właściwie jego panią i to do niej wślizgiwał się cichaczem do łóżka, kiedy wszyscy już spali. Mama miała w nim wiernego towarzysza całe dopołudnia, kiedy Tato był w pracy, a my w szkole, czy na uczelni, przy porannej kawusi dzieliła się z mim pączkami i wafelkami, za którymi, tak jak za lodami, przepadał – w końcu urodził się w domu cukierników. Uwielbiał Olgę, z zupełnie niekontrolowaną, cudowną radością, witał zawsze chyba tylko ją i naszego kuzyna Kubę. Ja byłam dla niego, jak zawsze mówił Tata, ostatnią deską ratunku, jak trwoga, to do Marty chyba nikt inny tak się nad nim nie rozczulał. 
Ile on się ze mną nawystawał, biedny, pod budkami telefonicznymi, kiedy spacery z psem były pretekstem, żeby dzwonić do aktualnych absztyfikantów. Ile się nasłuchał zwierzeń, wyszeptywanych przez śmiech i łzy
w miękkie, psie uszy. Uwielbiał bezceremonialnie władować się na czytaną gazetę, czy książkę. Kiedy przyjeżdżałam z Wrocławia, a potem z Katowic, chodził za mną krok w krok. Był cały czas, był wszędzie. Nieodłączny element naszej domowej układanki. Na porannych spacerach, jakby nigdy nic, wąchał kwiatki, za nic mając nasze utyskiwania, że zapomniał, po co wyszedł. Bardzo podobała mu się zima, chyba najbardziej, kochał tarzać się w świeżym śniegu i wsadzać nos w zaspy. Dałby się zabić dla boczku, o który poprosił zresztą po raz pierwszy. I dla świątecznego karpia.
Najszczęśliwszy był chyba z dala od blokowej niewoli
 
u Dziadków na wsi, gdzie piłkę zastępowały podsuwane nam pod stopy do znudzenia patyki.
I tak dalej i tak dalej, wspomnienia płyną, jak kolejne lata, przecież można by tak opowiadać w nieskończoność. O tym, jak łowił kamienie w górskich rzekach albo jakiej dostawał głupawki, kiedy zmókł na spacerze. Najważniejsze, że zmieniły się obrazy pod powiekami. Udało się. To jeszcze weźmy go z Asią na spacer, chwila na poszarpanie smyczy, której nie cierpi, a może to z radości po prostu, bo jeszcze dwa kroki i już znajome drzwi i już wie, że pójdą z nami Olga z Zośką. Znowu będzie się można poganiać wokół piaskownicy.
I może pozwolą wybiegać się na łączkach. Na pewno, zawsze pozwalają.  

Pozwalamy. Odpinamy smycze. Puszczamy Psy wolno.

Lubię myśleć, że takie są właśnie nasze Psy gdzieś tam za Tęczowym Mostem. Szczenięco szczęśliwe.

3 komentarze:

  1. Cudowne wspomnienia, dawno o tych nie myślałam, że to naprawdę były najlepsze chwile w życiu - z naszymi psami :* Kocham Was bardzo :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój najpiękniejszy wpis na blogu, aż mi oczka coś pokapały. Tęskni się... I ja się podpisuję pod wpisem O. :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze komentarze