środa, 12 września 2012

TURCJI DZIEŃ 8.

Za samolotowym oknem głęboka noc, od czasu do czasu tylko żarzą się w ciemnościach światła mijanych krain. Trochę lekkiego strachu, powoduje go chyba nocna niedookreśloność tego, co pod nami. Trochę snu – lot opóźnił się o prawie dwie godziny, sklepy bezcłowe wyjątkowo mnie zmęczyły, ileż można. Lotnisko w Antalyi jest przeogromne, kołowaliśmy dobre pół godziny, w końcu ktoś stwierdził, rozbawiając towarzystwo, że my chyba do tych Katowic jedziemy, nie lecimy. Jakoś nie chciała nas Turcja wypuścić. 

Morze nie mogło pożegnać nas piękniej. Ma dzisiaj w końcu przejrzystość i chłód kryształu. Ławice rybek przepływają między palcami, poranne słońce przyjemnie głaszcze ramiona. Błogość, blogość totalna, ostatnia.

Nasza znajoma para (a my z nimi) przeżyła prawdziwą epopeję bagażową pytanie o to, gdzie zostawiamy swoje rzeczy po wymeldowaniu wracało do nas od trzech dni przy każdej kolacji, czy komuś innemu mogla się więc w końcu zawieruszyć walizka z tej nerwowości zupełnie niepotrzebnej? Na szczęście lecimy w komplecie, bagażowym też. E. zapalają się oczy, kiedy pokazuję jej w samolotowym menu bułkę z kiełbasą, bodajże żywiecką. O tym, że chce jej się kiełbasy, takiej "swojskiej, polskiej kiełbachy", mówi od paru godzin. To jest chcenie zaraźliwe.

Na obiadowych talerzach świetnie przyrządzone rybne zawijańce, pyszne. Pożegnalne spojrzenia naszych klenerów. Trwamy, jak przyklejeni do plastikowych krzesełek restauracji, w atmosferze gęstej od smiechu. Ktoś opowiada, jak to oryginalny podobno zegarek zepsuł się w trzy minuty po kupieniu. Nasza przyszła panna młoda, ktora przyjechala tutaj z narzeczonym i jak zaklęta obserwowała wieczorami  tureckie wesela, prawie płacze z oburzenia, bo to wszystko okazało się fikcją, każdorazowo starannie zaaranżowanym spektaklem-atrakcją dla turystów. Mnie najbardziej zastanawiały te puste stoły, teraz już wiem, dlaczego nikt się nie bawił
w wyszukane weselne menu. Opowieści, wrażenia, anegdoty, aż dzwonią za nami z hotelowej recepcji, że przecież autobus już czeka.
W biegu wrzucam do torebki tesbih kupiony za bezcen od ulicznego sprzedawcy, nie wygląda na nowy, i o to właśnie mi chodziło. 


Kiedy kapitan samolotu ogłasza, że podchodzimy do lądowania, nie chce mi się wierzyć, że to już. Katowice witają nas deszczem, mokro lśni w świetle płyta lotniska, spadamy na nią ciężko, za ciężko. Ale i tak nie mogę się doczekać kolejnego mojego lotu.


Tak się kręcą te litery na samochodowych rejestracjach wokół znajomego nazwiska, w końcu jest!, przy samym wyjeździe z Alanyi. Zobaczyliśmy tutaj wszystko, co chcieliśmy. Turcja nie jest miejscem, w którym można odpocząć, nie męcząc się jednocześnie. Może w niektórych regionach tak, trudno jednak zmysłom znaleźć
w tym kraju wytchnienie, wyrwać się na chwilę z osaczającego zewsząd sprzedaj-kup. A jednak bardzo chciałabym tu kiedyś wrócić. Dopełnić obraz. Nasze wizy są ważne do marca. Może Stambuł na wiosnę?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze