Po powrocie z pracy zastaję stół nakryty na cztery osoby. Każdego dnia niezmiennie czekają na mnie
z obiadem, po którym na podwieczorek przenosimy się wszyscy do ogrodu.
Przysłuchuję się, jak go projektują w rozmowach i wyobrażam sobie, jak pięknie pewnie będzie tu za rok, czy za trzy, kiedy wino zarośnie cały taras, a jarzębina doczeka się owoców.
Są popołudnia, kiedy rowerowa przejażdżka przewietrza myśli i dodaje sił, na krótko. Bo kiedy w pustym domu szeroko otwieram okna, znowu mam w głowie złe scenariusze.
Czasem ratunkiem jest spacer, w gorący, duszny wieczór krążymy po okolicy, która nagle ma w sobie coś
z wakacyjnych, śródziemnomorskich klimatów. Psy ciągle mają niepojętą energię, żeby szczekać. Podlewają się ogrody, migają światła telewizorów, przez otwarte balkony słychać strzępy rozmów, jakaś kobieta krzyczy na kogoś, kto, sądząc z kontekstu, musi być facetem, mimowolnie się uśmiechamy.
Podnoszę z ulicy małą obitą papierówkę, którą potem, już w domu, dzielę się z A.
Siedzimy na schodach i rozmawiamy o książkach właśnie czytanych, o Czechach i o Chorwacji.
I o początkach, o których zapominamy zbyt szybko.
pięknie...i takich pięknych początków i środków;*
OdpowiedzUsuńW życiu piękne są tylko chwile :) warto je dostrzegać :)
OdpowiedzUsuń