niedziela, 29 września 2013

KOTKA NA GIGANCIE

Pierwszy telefon zadzwonił w czwartek rano. Ktoś widział Ją w okolicy akademików, jak łapczywie piła wodę 
z kałuży. Od tamtej pory pojawia się i znika. Była już w parku, w lesie, nad jeziorkiem, w ruinach, tam, gdzie rosną poziomki, na sąsiednich podwórkach... "To na pewno ten kot" słyszy enty raz A., od kilku dni biegający między okolicznymi ulicami. "Ten" kot jest jednak po raz kolejny biało-szary i miauczy tak żałośnie, że A. wraca do domu po kocie jedzenie. Przy osiedlu studenckim mieszkają aż dwa biało-czarne, trzeba przyjrzeć się bliżej, żeby stwierdzić, że żaden z nich nie jest Sesją. Ten zauważony przez pana z psem przy boisku też nie. 
Dlaczego muszą być wszystkie tak do siebie podobne? Dlaczego, zamiast włóczyć się po ulicach, jak bezdomne psy, czają się po kątach, chowają w dziurach, których wzrok nie sięga? Dlaczego muszą chodzić tymi swoimi drogami i dlaczego muszą być tak trudne do pojęcia?  
Dopóki telefon nie przestaje dzwonić, jest nadzieja. Ludzie mile nas zaskakują. Okazuje się nawet, że mamy towarzysza niedoli, ktoś też szuka kotki, zniknęła dzień przed Sesją. Czyżby jakiś sabat kocich czarownic? 

Włączamy alarm w samochodzie, trzaskamy balkonowymi drzwiami, nawołujemy co wieczór, bo może usłyszy
i przybiegnie, jak zwykle? Może, kiedy setny raz w ciągu pięciu minut spojrzymy za okno, w końcu tam będzie? Wejdzie do domu i jakby nigdy nic, wskoczy ogrzać się na wzmacniaczu?

Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się do Niej przywiązałam przez ten rok. Z każdym dniem więcej we mnie strachu, że stało Jej się coś złego. Przecież inaczej byłaby, jak dotąd.
Tymczasem plakat na plakacie. Jest wszędzie. I nigdzie.
Przyszła do nas nie wiadomo skąd. I nie wiadomo gdzie odeszła.

Minął tydzień.


2 komentarze:

Dziękuję za Wasze komentarze