Są ludzie, którzy z zakrętów życia uciekają w pracę i pracą leczą pokiereszowaną duszę. Skutecznie.
Nie ja. Kiedy boli mnie dusza, boli mnie i cierpi wszystko. Nie jestem w stanie zrobić nic. Przerastają mnie rzeczy tak prozaiczne, jak wymyślenie na śniadanie czegoś innego, niż kanapka z serem, zrobienie zakupów, odpisanie na mail.
W pracy kanał. Poza pracą stupor równie nieznośny, w którym radosną twórczość i kreatywność nagle diabli wzięli.
Przez długą chwilę domowy czas odmierzają oglądane po raz enty seriale – od rana do nocy. Odcinek za odcinkiem, sezon za sezonem, szczyt intelektualnego wysiłku.
Mijają tygodnie blogowej ciszy. Przed Chorwacją spotykamy się z Alą i Markiem – ile to już cennych minut Jego lanczu zmarnowało się na sprawdzanie, czy wreszcie coś napisałam? Wypomina mi je żartem niby, ale po raz pierwszy naprawdę czuję się winna. Obiecuję sobie, że po wakacjach wrócę do blogowania.
Prawie mi się udało. Czekają zapisane na brudno kartki 'Dziennika z podróży'.
I rzeczy zawieszone w czasie i przestrzeni, bo ciągle nie wiadomo, co z nimi zrobić.
dół jak wół;)
OdpowiedzUsuńjak dwa woły:)
Usuńspasły niczym trzy bawoły :)
OdpowiedzUsuńWidzimy się niedługo!:D
OdpowiedzUsuńZnam to uczucie az za dobrze, ale nie martw sie bo zawsze po dolku jest gorka :)))
OdpowiedzUsuńMarita nie martw sie - pierw musi spasc deszcz zeby byla tecza. Upiecz se jakies ciacho (i zamroz troche ;p), kup se jakiegos fajnego ciucha i baw sie.
OdpowiedzUsuńPISAĆ!
OdpowiedzUsuńPISAĆ!PISAĆ!
OdpowiedzUsuńdziękuję Kochani:)
OdpowiedzUsuń