piątek, 2 stycznia 2015

fryzjer w podróży



Szczyt Babiej Góry tonie we mgle. Stylowy fryzjerski fotel rodem z lat 60-tych wygląda w tej scenerii nieco abstrakcyjnie. Ten, kto zdecyduje się na nim usiąść, zamiast w lustro, spojrzeć może co najwyżej w niebo albo na rozciągający się wokoło świerkowy las.
– Zawsze marzył mi się taki wystrój salonu – mówi Tomek Szabelka, na co dzień fryzjer z Chorzowa, któremu dla odmiany zachciało się poszukać klientów na górskim szlaku. 


– Cześć, jestem fryzjerem. Postanowiłem ostrzyc dzisiaj kogoś na Babiej Górze.
Chwila konsternacji.
– Nie decydujemy się na obcinanie – uśmiecha się jedna z dziewczyn, druga nerwowo przejeżdża dłonią po swoich długich, spiętych w koński ogon włosach.
– Nie decydujecie się? OK., ale może powiecie innym o gościu z fotelem na plecach, który dzisiaj będzie golił 
i obcinał na szczycie?
– Nie ma sprawy, na pewno powiemy.
Pierwsze koty za płoty. Pierwsza lekcja. Trzeba zmienić taktykę. Przede wszystkim – przedstawiać się na dzień dobry. Z każdym krokiem na szczyt rodzi się w głowie Tomka nowy pomysł na siebie. Z każdym kolejnym spotkaniem na szlaku będzie coraz łatwiej. I nawet wnoszony na plecach fotel, im wyżej, tym jakby lżejszy. 


Jest fryzjer, jest impreza

O tym, żeby wyjść ze swoimi usługami poza chorzowski salon, w miejsca bardziej nieoczywiste, myśleli z Anią, żoną Tomka, od lat. Najpierw był pomysł, żeby kupić stary autobus albo wagon, zaadoptować go na mobilny salon fryzjerski, którym jeździć będą po Polsce i świecie, łącząc odpoczynek i pracę – przyjemne z pożytecznym.
– Takie trochę cyrkowe, cygańskie życie, w sam raz dla miłośników podróżowania, jakimi oboje jesteśmy – mówi Tomek.
Podczas tegorocznej wyprawy do Gruzji dotarli do Oasis Clubu w wiosce Udabno, restauracji prowadzonej przez Polaków w samym sercu stepu. Przy wyjściu zauważyli na jednej ze ścian duże lustro w oryginalnej ramie. Musiało mieć w sobie coś z magicznego zwierciadła, bo Tomek od razu zobaczył w nim siebie i swój fryzjerski fotel, w tym samym miejscu, za rok. Tak też umówili się z właścicielami, na gruzińskim stepie w końcu jeszcze nie strzygli.
Strzygli i golili za to na OFF Festivalu w katowickiej Dolinie Trzech Stawów, zaproszeni przez samego Artura Rojka. Razem z Natural Cut Team, swoim chorzowskim zespołem, okazali się być bardzo mocnym punktem festiwalowego programu. OFF stał się z nimi jeszcze bardziej offowy, żaden polski festiwal dotąd nie miał na pokładzie studia fryzur i tatuażu, na dodatek zaaranżowanego z takim pomysłem. Chętnych było tylu, że zawiązywały się komitety kolejkowe, a brzytwy, grzebienie i nożyczki tańczyły w powietrzu do późnych godzin nocnych.
– OFF Festival dodał nam wiatru w skrzydła, to był taki ożywczy powiew – wspomina Tomek – Klienci po prostu przychodzili i siadali na moim fotelu, bez zapisów i bez presji, bo w większości nie wiedzieli przecież, kim jestem.
  Tomek stresuje się tym,  że na co dzień trudno się do niego dostać, zachęcony sukcesem OFF Festivalu wymyślił, że to on pójdzie do ludzi. Tak powstał pomysł, żeby wziąć fotel na plecy
i iść w miejsca, z którymi jest jakoś związany emocjonalnie – dodaje Ania.
Nie udało się dokupić oryginalnego zagłówka, do starego fotela z lat 60-tych przymocowali więc zagłówek samochodowy i stelaż plecaka z Polsportu. Marzenie o autobusie Tomek uprościł tym samym do minimum, zdając się na siłę własnych nóg i ramion. No, może jeszcze na siłę płynącą z  przedmiotów „z historią”, jak przedwojenna skrzyneczka na kosmetyki do golenia albo etui na narzędzia po dziadku, które towarzyszy mu od początku jego fryzjerskiej drogi.
 

– Zobacz, przenośny gabinet stomatologiczny – w głosie kobiety, która pokazuje Tomka swojemu towarzyszowi, słychać entuzjazm.
– Nie jestem dentystą... – który to już raz dzisiaj?
– A ja tak – odzywa się mężczyzna.
Rozbawieni, wyciągają do siebie ręce:
– No to cześć. Tomek, fryzjer. Miło mi spotkać fachowca.
– Cześć. Rafał, stomatolog. Wiesz co, ja akurat myślałem o tym, żeby się ostrzyc, więc możemy się umówić, że ty mnie ostrzyżesz, a ja ci zalepię jakąś dziurę w zębie, ewentualnie coś usunę, mam kombinerki.
Na szczęście dla Tomka, jednym narzędziem, które w tej barterowej wymianie fachowców idzie w ruch, są jego nożyczki. 


Buntownik z wyboru

Wysoki, dobrze zbudowany, długa broda, przedramiona całe w tatuażach. Na nosie okulary w niebieskich oprawkach o ciekawym kształcie, na głowie beret niczym Che Guevara. Tak, Tomek Szabelka zdecydowanie przeczy stereotypowemu wizerunkowi wymuskanego i wydelikaconego stylisty. Sam zresztą woli nazywać siebie fryzjerem-rzemieślnikiem. Wyjątkowo skromny, choć ma na swoim koncie niemałe sukcesy 
w międzynarodowych konkursach, m.in. złoty medal zdobyty w Japonii. Na co dzień rozchwytywany „psycholog od włosów”, tutaj w górach przeżywa swoją małą rewolucję.
– Z jednej strony ciągle słyszę, że nie ma do mnie terminów, z drugiej – mój zawód jest taki bardzo banalny, świadczysz komuś usługę, po prostu. Nie chcę, żeby robiła się z tego jakaś rozdmuchana historia, nie chcę grać roli niedostępnej gwiazdy – zarzeka się Tomek.
Obcinanie zupełnie przypadkowych osób, za darmo, w oderwaniu od własnej marki
i dotychczasowego kontekstu, jest całkowitą zmianą perspektywy. Nagle role się odwracają, to nie klienci zabiegają o fryzjera, to fryzjer stara się o klientów, za swój warsztat mając tylko targany na plecach fotel, pas z narzędziami, trochę kosmetyków. Bez prądu, z lusterkiem wielkości zeszytu, w które delikwent spojrzeć może dopiero, kiedy jest już po wszystkim.
– Cały szkopuł w tym, żeby od początku zbudować relację, wzbudzić zaufanie, co wcale nie jest takie łatwe. No bo jak tu udowodnić, że naprawdę wiesz, co robisz? Że naprawdę potrafisz strzyc i jesteś w tym całkiem dobry, że to nie jest żart i że nie podetniesz nikomu gardła podczas golenia? – śmieje się  Tomek i dodaje – Myślę, że to bardzo cenne doświadczenie dla mnie, właśnie w tym momencie mojej zawodowej drogi, takie sprawdzenie siebie, zbudowanie od nowa, inaczej. Fajne dla głowy. 


Chmury nad Babią Górą różowieją. Na fotelu siada Edyta.
– Ale się cieszę – zagaja rozmowę Tomek.
– No ja w sumie też, nie spodziewałam się.
Pewnie – kto by się spodziewał fryzjera na szlaku?
– Obiecuję, że nie ruszę ci długości włosów, zajmę się tylko objętością. Najważniejsze założenie jest takie, żeby kręcone włosy strzyc tak, jak one chcą.
Założenie okazuje się dobre, bo fryzura dziewczyny nabiera charakteru, a ona sama, kiedy przegląda się 
w końcu w lusterku, nie kryje zaskoczenia:
– Naprawdę mi się podoba, jest super! Bardzo pozytywna niespodzianka. Nie żałuję, że się zdecydowałam.
Nim słońce zajdzie na dobre, zdecydują się jeszcze dwie osoby.  


Apetyt rośnie w miarę… strzyżenia

Najbardziej ubawił go jeden komentarz:  że ten fotel to pewnie dla dziewczyny niesie – będzie miała gdzie usiąść na szczycie. Były i takie, że to może ukryta kamera. Że reklamę jakąś będą kręcić. Albo film. Za fryzjera wzięła go tego dnia tylko jedna osoba.
– Bardzo miłe reakcje, bardzo serdeczne, wiadomo, w góry chodzą pozytywni ludzie – mówi Tomek – Ja miałem z tego wszystkiego radość podwójną, kocham góry i kocham fryzjerstwo, na chwilę udało się te dwie miłości połączyć.
Zapytany o to, co dalej, nie zastanawia się długo:
– Kiedy bawisz się tak dobrze, jak ja bawiłem się na OFF-ie czy w drodze na Babią, kiedy widzisz, jak dobrze odbierają cię ludzie, musisz nabrać apetytu na więcej takich akcji. Chciałbym kiedyś przejść w ten sposób czerwony szlak graniczny. Zawędrować nad morze.
A gdzie jeszcze mnie nogi poniosą? Kto wie?
Jest szansa, że w tych wojażach towarzyszyć będzie Tomkowi kamera, podróżującym fryzjerem zainteresowała się bowiem jedna z prywatnych stacji telewizyjnych. Zanim jednak ruszy w Polskę, planuje pojawić się w paru miejscach na rodzimym Śląsku. Może nawet zaprosić do współpracy innych fryzjerów, którzy, tak, jak on, chcieliby odreagować
i przewietrzyć głowy. Zainteresowanym chętnie pożyczy fotele, takie same, jak jego. Kupił kiedyś cztery na allegro, nie wiadomo właściwie, po co.  
 

Artykuł w wersji skróconej ukazał się w 12 numerze Magazynu BE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze