niedziela, 22 lipca 2012

WALDEN POD CZĘSTOCHOWĄ

Wieczór. Dzień Pierwszy.
I pierwsze skojarzenie Thoreau i jego Walden czyli życie w lesie. W samym środku pachnącego, niemożliwie wręcz cichego, sosnowego lasu. Jest cudownie. Po prostu cudownie. Błękitnooka pięciolatka, świeżo po seansie "Władcy pierścieni", pyta mnie na dzień dobry, czy wierzę, że drzewa mają oczy i mogą chodzić. "Oczywiście", odpowiadam, i z miejsca zostajemy przyjaciółkami. Czekając na przyjście Entów, razem zbieramy borówki. Ile tu szyszek, zatrzęsienie! W kominku dawno nieodwiedzanego domku wesoło pali się ogień.

Ciociu, a czy wujek się z tobą ożeni?
Nie wiem, kochanie, musisz o to chyba zapytać wujka.
Bo ja to znam taką inną ciocię. Taką z ciemnymi włosami...
Ach tak...

Kolację jemy na werandzie, rozmowy przy winie trwają dokładnie tyle, ile trwać powinny – kiedy w końcu postanawiamy iść spać, zaczyna padać.  

Dzień Drugi.
Wypadało się przez noc, nazrzucało na podwórko sosnowych gałązek, zbieramy je z Mają dzisiaj będzie tu dużo dzieci. Jeden po drugim śniadaniowo ożywają pobliskie domki, wyprowadzają się na spacer psy, na leśne ścieżki wyjeżdżają rowerzyści. Tu dzięcioł, tam wiewiórka. Życie w lesie. Do południa jeszcze trochę tak po miastowemu nas nosi. Razem z dziećmi idziemy zobaczyć pawie i przy okazji nakarmić kury-sąsiadki. Pawi nie ma, za to są gęsi, mały Adaś puszcza się za nimi w szaleńczym, niesłuchającym nikogo biegu aż nad sam staw, zamieramy na chwilę w przerażaniu, żeby zaraz potem śmiać się z tego, jak je, takie uszczypliwe przecież, pogonił. Dzieci zupełnie nie znają strachu. I niespożytą mają energię, w przeciwieństwie do nas, dla których chwila nicnierobienia to największa atrakcja. I kiedy Maja pyta, gdzie jedziemy, może skałki, a może ruiny zamku... "A może po prostu nie róbmy nic, może zwyczajnie – poodpoczywajmy", proponuję i spełniam tym chyba ciche marzenia wszystkich. 
Ach, jak cudownie jest przejść się niespiesznie ulicą Letniskową, podglądać, jak wypoczywają inni, dotrzeć na różową od traw łąkę, zasnąć w tych trawach na moment, to jest dopiero pochwała powolności! 
Z tej ciszy kołyszącej wracamy w mały, rozkrzyczany harmider. Dzieci ogromną mają radochę z biegania wokół domu, a największą chyba z zawijania Ich w hamakową "szynkę". Mówię im, że jeśli będą tak głośno, nie usłyszą, jak idą drzewa. Prawie działa. Prawie.

Ciociu, a czy drzewa naprawdę potrafią chodzić i przyjdą tu do nas?
Naprawdę. Tylko one chodzą bezszelestnie, żeby je usłyszeć, trzeba mocno nadstawiać uszu...
Eee, nie wydaje mi się, żeby drzewa potrafiły chodzić, ja bym stawiał bardziej na krzaki... 

Grillujemy. Zdrowo czy niezdrowo, dzisiaj jesteśmy hedonistami. I całkiem nieplanowanie, zostajemy do jutra. Piękne są te kieliszki rodziców Przemka, z czasów mocno przedikeowych, wino smakuje w nich szczególnie. Zanim pójdziemy spać, obejrzymy bardzo rozczarowujących "Spadkobierców", dlaczego nie wybraliśmy jakiejś komedii?
Długo nie mogę zasnąć, oczy przyzwyczajone do świateł latarni szukają w ciemności jakiegokolwiek kształtu, konturu, daremnie. Dziwne uczucie, więc to znaczy być niewidomym, duszna ciemność bez dna. Koi ciepło za plecami. I w końcu usypia. 

Dzień Trzeci.
Śpiące królewny uwielbiają poranki takie, jak ten. Śniadanie pod niebem nagle bardziej błękitnym. A po śniadaniu – jakżeby inaczej – spacer. Przemek zaraża tym swoim rozważaniem natury wszechrzeczy, dajemy się wciągać w niekończące się dyskusje. A przy tym, po paru kilometrach mimowolnie zostaję samochodowym ekspertem. Zapuszczamy się daleko w las i nie wiem, czy to ta piaszczysta, biała droga, czy te sosny, czy powietrze tak pachnie, ale mam wrażenie, że za chwilę zza tych drzew wyłoni się morze. O, to by była już pełnia szczęśliwości! 
Nóżki Ani w końcu się buntują, nie ma rady, wracać trzeba na barana u wujka, któremu całkiem do twarzy w tej konfiguracji. Mała odbije sobie to nasze długaśne spacerowanie z nawiązką, popołudniową ciszę przecinać będzie bez przerwy: "Kto ze mnie zrobi szynkę?" I my też, jak te hamakowe szynki, lekko przyciężkie, szorujące tyłkami po pełnej szyszek trawie. Czytająca mata piknikowa Maji i A., ale mnie się chce tylko patrzeć na drzewa. Leżę i patrzę. Ja na nie, one na mnie. Tak sobie patrzymy na siebie nawzajem. 

A wieczorem, już w domu, myśli o Dziadku. To już 10 lat. Im więcej czasu mija, tym tęskni się bardziej, wcale nie na odwrót.


 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze