poniedziałek, 9 lipca 2012

ŚWIATŁO-CZUŁOŚĆ

Światło-czułość.  

Cały dzień taki. 
– Co robisz?
– Kontempluję niebo. 
Po wyjściu z kina przez chwilę w makro- bardziej, niż w mikrokosmosie. Różowe chmury o złotych brzegach. Rozpalone. Płyną za nami w samochodowym lusterku, zanim skręcimy, zostawiając je za sobą na dobre.

Zaczynamy mówić o nim nasz Kot. W któryś z wieczorów, kiedy odpływamy przy sąsiednich biurkach, każde
w swój blog, nagle czuję, że nie jesteśmy w domu sami. Odwracam głowę, żółto świecą w ciemności... kocie oczy! Skąd się tu wziął? Spłoszony bardziej, niż zwabiony naszym "kici-kici", ucieka. Parę dni później przyłapuję go, jak... wychodzi z pokoju do ogrodu. Kiedy zdążył wejść? Próbujemy go oswoić przy pomocy szynki. Wspina się po ogrodowych schodkach, czarno-biały, nieufnie je A. z ręki, spłoszony najmniejszym ruchem, ucieka na dół i cała zabawa zaczyna się od nowa. Fusyt, nie tknie niczego, poza szynką. 

Dzisiaj znowu zjawia się, jak spod ziemi. Ledwo wchodzimy do domu, już jest przy piwnicznym okienku. Ciągle za szybko próbuję go pogłaskać. Śmieszne ma oczy, takie węgielki okrągłe.
A. mówi, że to kotka. 

Znowu niebo, teraz nocne. Jak na życzenie, rozpływają się chmury i jedna po drugiej zapalają gwiazdy. Cudownie ciepło. Sąsiad krząta się koło domu, czasem przejedzie jakiś pociąg, cykają świerszcze, coś szumi, jak wodospad, choć wodospadem przecież nie jest. Długo w noc siedzimy na schodach do ogrodu
w towarzystwie Yello, urodzinowego wina i przesuwających się po niebie światełek.

Szczęśliwość.

2 komentarze:

Dziękuję za Wasze komentarze