piątek, 4 stycznia 2013

Z DZIENNIKA

Ach, jak mnie mierzi ten urzędniczy przerost formy nad treścią, ta wymuszona kurtuazja podszyta fałszem, ta megalomania, od której robi się niedobrze. Na zdjęciu z prowincjonalnej byle imprezki nadmuchanej do wydarzenia rangi państwowej błyskam bardzo sztucznie doklejonym uśmiechem. Kiedy na niego patrzę, mdli mnie jeszcze bardziej – oto jestem częścią tego cyrku, bo klient nasz pan, bo taka PR-aca, chcę, czy nie.
A. zabrany przeze mnie w roli nadwornego fotografa ma w końcu dowód niezbity, że obca cywilizacja jednak istnieje i że każda nasza konferencja, każde spotkanie, są jak lądowanie na innej planecie. A każda batalia o zatwierdzanie projektu reklamy to wojna światów. Chociaż nie, chyba obrażam w tej chwili UFO
– to podobno wyższa inteligencja. 


Pralka, praleczka, pralunia. Mój nowy hipnotyzujący uspokajacz, aż dziw, że nie stopniała jeszcze od miłosnych spojrzeń. To nasze umiłowanie rzeczy, co piekarnik rozpala do czerwoności, a pralkę wprawia
w drżenie, zupełnie, jakby czuły, jak bardzo były upragnione.  


Wieczorem informacja, że dzięki portalowi wspieramkulture.pl, a przede wszystkim dzięki wspaniałym ludziom, udało się zebrać pieniądze na dokończenie filmu o Joannie. W Pytaniu na śniadanie pierwsze fragmenty, które pozbawiają słów, zupełnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze