Przez ostatnie piętnaście minut, czekając na mój autobus powrotny do Katowic, za każdym
razem mówimy sobie najwięcej. To są takie rozmowy, w których mnóstwo materiału już
nie na miniatury tylko, ale na całe felietony z cyklu „Kobiecość-Męskość”. Nieustanne
podobieństwo odkryć, doświadczeń i refleksji. Bywa, że słodko-gorzkich, widać
Ktoś tam w górze bardzo dba o to, żeby nas nie zemdliło z nadmiaru szczęścia.
Dzisiaj
o czasie. O granicach czasu, które dla Nas i dla Nich znaczą zupełnie co
innego.
Dla nas to ten moment, kiedy uświadamiamy sobie, że możemy nie zdążyć z
tym wszystkim, co miało być oczywistością albo co było marzeniem od zawsze. Że
z rożnych względów mamy na to coraz mniej szans.
Dla Nich przekroczenie granicy czasu uprawomocnia status quo
na zawsze. Życiowe rewolucje, choćby nawet myśli o nich majaczyły na ciągle zbyt
odległych horyzontach, za dużą są abstrakcją wobec przekonania, że tak jak
jest, jest przecież dobrze.
Wieczni Fantaści, co niefrasobliwie bujają w
obłokach, podczas gdy my z tą bolesną samoświadomością z każdym dniem coraz twardziej stąpamy
po ziemi, nic dziwnego, że czasem tak trudno nam się spotkać.
:D oj taak
OdpowiedzUsuńPiekne slowa. Madre. Przemyslane. Musialam sie przy nich zatrzymac na dluzsza chwile spowalniajac czas...
OdpowiedzUsuń