środa, 27 lutego 2013

BARBARZYŃCY W OGRODZIE

Nie pamiętam, żeby spacer przez Centrum miasta podniósł mi kiedyś ciśnienie tak, jak wczoraj.
Albo doprowadził mnie do łez. Do teraz nie potrafię ochłonąć.
Kiedy po studiach we Wrocławiu wróciłam na Śląsk, przez pierwszy rok w ogóle nie czułam tego miejsca.
Nie podobało mi się tutaj nic. Zapewne była to wtedy kwestia mojego nastawienia  po prostu nie i już, Katowice nigdy nie będą Wrocławiem. Wiele wody w Rawie upłynęło, nim zaczęłam uważać to miasto za swoje, nim je na dobre oswoiłam. Może pomogła mi w tym praca w wyjątkowej, modernistycznej dzielnicy, gdzie narodziła się moja miłość do tej architektury. A może szybowce za oknem, zieloność Doliny i Muchowca, pierwszy spacer po Nikiszowcu. A może najważniejsi są Ludzie, bo od przyjaźni z nimi już bardzo blisko do przyjaźni z miastem,
w którym się Ich spotkało. Pewnie wszystko po trochu.
Bardzo kibicowałam staraniom Katowic o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. W haśle "Miasto Ogrodów" widziałam sensy, których inni nie dostrzegali. Z radością obserwowałam zmiany i bardzo chciałam być, uczestniczyć, czerpać z nich całymi garściami. I tak, z wdzięczności za fantastyczne murale, za każdy kolejny koncert i festiwal, za każdą nową knajpę z klimatem i sadzonkę słonecznika, gotowa byłam przymknąć oko na wiecznie nierozwiązaną kwestię katowickiego "Rynku", dostrzegać przede wszystkim dobre posunięcia Miłościwie Nam Panującego, nie narzekać, bo przecież w samym narzekaniu nie ma nic konstruktywnego.
Do wczoraj jeszcze żałowałam, że przenieśliśmy siedzibę
na opłotki miasta, bo nie było to, jak pracować
w samym jego sercu.
Tyle że teraz to jest zawał tego serca i mojego przy okazji też po raz pierwszy cieszę się, że nie ma mnie tu na co dzień. Przy alei Korfantego wycięto niemal wszystkie drzewa i krzewy. Bez litości. Po barbarzyńsku. Tłumacząc to przebudową, "łagodząc" zapewnieniami, że w tym miejscu, kiedy już powstaną drogi i chodniki, posadzonych zostanie 237 drzew i 1538 krzewów. Cóż za drobiazgowa łaskawość. Nowe drzewa i krzewy. Będą potrzebowały 20-stu, 30-stu lat, żeby dorównać tym, które lekką piłą ścięto. Wyrżnięto bez litości, nie oszczędzając jednego skwerka. Po prostu rzeź niewiniątek. Widok jest opłakany.
Nie wierzę, że w planach przebudowy nie można było choć w części uwzględnić zachowania zieleni, która rosła z tym miastem. Nie rozumiem, nie akceptuję bezsensownego wycinania drzew, nie, nie i jeszcze raz nie.
I odczuwam to tak samo, jak skrzywdzenie zwierzęcia czy człowieka.
A może po prostu za dużo tego ostatnio i rośnie we mnie wściekłość. W mojej rodzinnej miejscowości, koło naszego bloku rosły lipa i brzoza. Nie zasłaniały niczyich okien, po prostu sobie były. Kilka miesięcy temu zostały wycięte. Dlaczego? Nie wiem. Dziki sad, przez który skracałam sobie drogę do Alergologa, też już nie istnieje. Zastąpi go nowy biurowiec.
Jasne, wykarczujmy wszystko, betonowa pustyna, to jest to! Zamknijmy ludziom usta karykaturami drzewek, uwięzionych w klatkach (!), jak na Mariackiej.
Jakże pięknie prezentują się teraz w całej okazałości katowickie szarzyzny i architektoniczne potworki, wiosna w tym roku obejdzie to miejsce szerokim łukiem.
Miasto Ogrodów – co za hipokryzja. 
I jak na zawołanie 2005 rok, pisze Marta Fox, katowiczanka, w swojej autobiograficznej książce:
"Dziś czytam, że aleja Korfantego, prowadząca do rozkopanego ronda i Spodka, może zostać zmieniona
w śląskie Pola Elizejskie. Na razie to marzenie noworoczne prezydenta miasta. O, święta Rito od Rzeczy Niemożliwych, modlę się do Ciebie, niech marzenie prezydenta góry przeniesie. Niech pola zazieleni".


Amen.    

Kwiecień 2012. Jedno z drzew, których już nie ma

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. widok jest straszny. tak, smutne. i wkurzające!

      Usuń
  2. Aż nie wiem co napisać... no masz rację, że ciśnie się na myśl tylko jedno słowo, hipokryzja... to aż nieprawdopodobne, szok, szok, szok!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze komentarze