wtorek, 5 listopada 2013

grawitacja – siła obrazów, nieważkość słów


Zrobiliśmy to zdjęcie z okna na strychu, przed wyjściem do kina. Kiedy je obrócić, nabiera jakiejś nieziemskiej perspektywy. Więc tak zostało. 

Co bardziej wrażliwym podczas oglądania "Grawitacji" kręci się w głowie, może to choroba lokomocyjna, 
a może po prostu ogrom przeżyć. Nadwrażliwcy, jak ja, wychodzą z seansu nie tylko zachwyceni, ale i obolali, jakby właśnie stoczyli jakąś gwiezdną wojnę. 
Pierwszy raz byłam w IMAX-ie, ale równie dobrze mogłabym napisać, że pierwszy raz byłam w kosmosie. Dosłownie. Bo poczułam go każdym zmysłem, każdym napiętym mięśniem i każdym nerwem. Bo groza położenia dr Ryan Stone (Sandra Bullock) przez dziewięćdziesiąt minut była moją grozą, a jej walka o powrót na ziemię – moją walką. Jak nigdy, nie przeszkadzały mi dwie pary okularów na nosie, zapomniałam o nich od pierwszej sceny. 
Alfonso Cauron stworzył hipnotyzujące wizualne arcydzieło, z gatunku takich, w których treścią są obrazy 
i dźwięki. To w nich, nie w słowach, dialogach, nie w fabule, dość schematycznej zresztą, jest środek ciężkości. "Nieważkość słów" w tytule tego posta wzięła się i stąd, że co tu dużo pisać – ten film po prostu trzeba zobaczyć. I usłyszeć, bo samotna, kosmiczna cisza ma tu brzmienie porażające.

1 komentarz:

Dziękuję za Wasze komentarze