poniedziałek, 6 stycznia 2014

pocztówki z czasu świąt


Do choinki, która pewnego grudniowego popołudnia pojawiła się "znikąd" pod naszymi drzwiami, dołączona była kartka: "Z życzeniami spokojnych, radosnych i wyjątkowych Świąt Bożego Narodzenia dla całej rodziny, 
a szczególnie dla pewnej dziewczynki, która wysłała w świat swoje marzenie o pachnącej i prawdziwej choince. Mikołaj". Tak oto, dzięki naszej Oldze i splotom różnych nieprzewidzianych zdarzeń, te Święta były trochę inne, niż zwykle. 

Tego roku razem z życzeniami wędrowały do Bliskich anioły ze szkła i z piernika – moje zaklinanie rzeczywistości, żeby wreszcie przybrała jaśniejsze oblicze. Kuchnia A. zamieniła się w Manufakturę Słodkich Prezentów – inspirowanych KUKBUKIEM i ulubionymi blogami czekoladowych trufli, karmelków z solą himalajską, cebulowych konfitur do mięs. Na trzy dni przed wigilią, jeszcze w Katowicach, odtwarzałam smaki domowej zupy grzybowej i kapusty – też z grzybami, bo to one grają w naszym świątecznym menu pierwsze skrzypce. U Olgi piekłyśmy norymberskie pierniczki, które tak wyrosły, że natychmiast przylgnęła do nich nazwa "pierniole". Obłędnie dobre, jak karmelki, warte powtórzenia za rok. 

W wigilijny wieczór choinka zapachniała lasem, zielona i kłująca, taka, jak sobie wymarzyliśmy. A pod nią znajome słowa, gesty, życzenia, zachwyty nad pierogami, kolędy śpiewane na cztery różne głosy, radości z pięknie pakowanych przez Asię prezentów, które co roku tak samo żal otwierać, kino familijne aż do pasterki. Powtarzalność i bliskość, z których płynie spokój.
I odkrycie, że nagle, po wielu miesiącach sztormów, nastała cisza na moim morzu, ot tak, po prostu.  


Do Katowic wróciłam z ogrzaną duszą i walizką pełną wspaniałych prezentów, których pokaźna książkowa część ułożyła się zaraz w stosik przy łóżku. Obok gałęzi, którymi ozdobiłam mieszkanie przed wyjazdem, pojawiła się choinka od sąsiadów, a zaraz za nią niespodziewanie to, co zostało z rosnącego przed domem świerka. Ostatnie wichury przechyliły go na tyle mocno, że zaniepokojony A. wezwał strażaków. Przyjechali całą drużyną, do tej pory nie wiem, czy rozgotowany tego dnia obiad to wina ich pięknych czerwonych hełmów, na które gapiłam się zza firanki z zachwytem w oczach nie mniejszym, niż dziecko sąsiada, czy to może rozpacz po ścięciu drzewa. Bo jeśli o drzewa chodzi, to jestem, jak Idefix, pies z komiksów o Asterixie
i Obelixie, którymi na tę okoliczność poczęstował mnie A. Nie lubię, kiedy umierają, i już. 



W ostatnią świąteczną sobotę zrobiłyśmy sobie z Asią i Olgą babski dzień. Tym razem bez eksplorowania miasta i jego kulturalnego repertuaru, w duchu serialowych przyjaciółek z Nowego Jorku wybrałyśmy się na pogaduchy przy gorącej czekoladzie (na cosmopolitan było nieco za wcześnie). Rozmawiałyśmy o firmach, które rozwijają Dziewczyny, o cieniach i blaskach bycia "na swoim", o trudnych klientach i o radości z pracy, która jest pasją. Myślę, że to rekompensuje wszystko inne, to w tym jest moc, w pasji właśnie. Były i małe wyprzedażowe łowy, obwieszanie się biżuterią, szukanie "tego" odcienia szminki, bieliźniane zachwyty
i tradycyjne już narzekania, jak bardzo jakość wszystkiego schodzi na psy. Ubrań może tak, ale na pewno nie burgerów, na które wybrałyśmy się do Cooler Food. To miejsce z gatunku tych, które zasługują, żeby napisać o nich więcej, ale to już przy innej okazji. Kropkę nad "i" postawiły Asine korzenne babeczki i świąteczny weekend w domu. 

A póki co, żegnajcie włóczenie się po mieszkaniu w pidżamie aż do obiadu, czytanie zaległych gazet, oglądanie filmu za filmem, wygrzewanie się przy kominku – treści moich ostatnich katowickich dni. Rozkoszne robienie wielkiego NIC. Zwolniłam maksymalnie, ze świadomością, jak bardzo będę musiała przyspieszyć od siódmego stycznia. To mój powrót do pracy i umowny początek nowego roku. Nowy rok – stare sprawy do rozwiązania. 

4 komentarze:

Dziękuję za Wasze komentarze